Osoby czytające wydania polityki

„Polityka” - prezent, który cieszy cały rok.

Pierwszy miesiąc prenumeraty tylko 11,90 zł!

Subskrybuj
Kraj

500 plus demokracja

500 plus demokracja. Dlaczego PiS nie traci w sondażach?

Polityka ekipy Kaczyńskiego jest balansowaniem na linie i może się załamać przy pierwszym pogorszeniu koniunktury. Polityka ekipy Kaczyńskiego jest balansowaniem na linie i może się załamać przy pierwszym pogorszeniu koniunktury. Andrzej Iwańczuk / Reporter
Kiedy i czy w ogóle spadnie poparcie dla partii Kaczyńskiego? Czy opozycja ma jakiekolwiek szanse? Na półmetku parlamentarnej kadencji nie ma w polskiej polityce ważniejszych pytań.
Polacy źle oceniają politykę zagraniczną obecnej ekipy.Kacper Pempel/Reuters Polacy źle oceniają politykę zagraniczną obecnej ekipy.
Specyficzna bezceremonialność, niepohamowanie działań i słów bez względu na skutki, podobają się i paradoksalnie służą partii rządzącej.Igor Morski/Polityka Specyficzna bezceremonialność, niepohamowanie działań i słów bez względu na skutki, podobają się i paradoksalnie służą partii rządzącej.

Artykuł w wersji audio

Opozycja, patrząc na sondaże z ostatnich tygodni musi przeżywać katusze. PiS szybuje ponad 40 proc., Platforma spada już poniżej 20, Nowoczesna nie może trwale przebić 10, a ludowcy są pod progiem. Rafał Trzaskowski z Platformy, komentując (w RMF) spadki notowań swojej partii i wzrosty PiS, stwierdza, że „to porażające wyniki” oraz że partia rządząca „nawiązała kontakt z olbrzymią częścią społeczeństwa, z którą my nie nawiązaliśmy kontaktu”. Ten lider młodszego pokolenia platformersów, wymieniany jako ewentualny następca Schetyny, zauważa, że gdyby PiS nie podejmowało sensownych decyzji, „nie wyciągało ludzi z biedy”, to „nie miałoby takich wyników”. Także w „Gazecie Wyborczej” zdarzają się ostatnio komentarze głoszące, że totalna opozycyjność wyczerpuje swoją formułę, nie przynosi przyrostu notowań, a wręcz przeciwnie. Zwłaszcza że o ile w sondażach poparcia dla partii na PiS wskazują wszyscy zwolennicy tej partii, to opozycję wybiera tylko część przeciwników Kaczyńskiego.

Jakkolwiek by patrzeć, w tej chwili opozycja jest na ścieżce wyborczej klęski.

Trudno się dziwić nastrojom zwątpienia. Wyniki sondaży po kryzysie związanym z tzw. reformami sądownictwa, jakie zaproponował PiS, nie pozostawiają wątpliwości. Po wielotysięcznych demonstracjach przeciwko polityce rządu swoje notowania znacznie poprawił prezydent Duda, ale także – bardzo wyraźnie – pozostający z nim w sporze PiS. Straciła natomiast opozycja, która od początku próbowała bronić niezawisłości sądów w Sejmie, włączała się w demonstracje i sama je organizowała. Duda, wetujący – po dramatycznym oczekiwaniu i zastanawianiu się – tylko dwie ustawy PiS (trzecia, o sądach powszechnych, pokazuje właśnie swoją destrukcyjną moc), dostał nagrodę w postaci większego zaufania i wyższych ocen działalności, a partie, które od początku wytrwale walczyły ze wszystkimi trzema ustawami sądowymi, zostały za to ukarane pogorszeniem sondaży.

Narodowa ideologia

To, że Duda musiał ratować demokrację z bagna, w które wpakował ją PiS, nie ma widocznie znaczenia. Bo PiS się ogólnie podoba, na razie więc wybaczane jest mu wszystko. Jest wielkie zapotrzebowanie na najmniejsze dowody dobroci PiS czy choćby mniejszego okrucieństwa niż zwyczajowo. To, za co opozycja nie doczekałaby się marnego słowa pochwały, w przypadku partii Kaczyńskiego jest traktowane jako wzruszający przejaw łagodności i umiarkowania. Choć to wszystko wydaje się dziwaczne i nieprawdopodobne, znane jest psychologom społecznym. Chodzi o zniwelowanie dysonansu poznawczego: dobrego 500 plus nie mogą przecież dawać bardzo źli ludzie. Najważniejsze – jak nigdy dotąd w III RP – okazują się materialne i społeczne czynniki: 500 plus, obniżenie wieku emerytalnego, niskie bezrobocie, podwyżki płac, nagłaśniana polityka uszczelniania podatku VAT, a wszystko to wspierane dobrą koniunkturą gospodarczą w skali globalnej. Optymizm przedsiębiorców i konsumentów bije rekordy dwóch dekad. To musi się przekładać na polityczne deklaracje.

Przypadek sądowniczy jest przełomem pozbawiającym opozycję złudzeń. Wyborcy najwyraźniej uznali, że jest im ogólnie lepiej, wystarczy tylko nie przejmować się ustrojowymi abstrakcjami, które dotyczą elit. Do tego dochodzi kwestia uchodźców. Blisko trzy czwarte Polaków jest kategorycznie za niewpuszczaniem ich do kraju pod żadnym pozorem i w żadnej liczbie. Ta kwestia, wciąż niedoceniana przez przeciwników władzy, z każdym dniem rośnie do rozmiarów narodowej ideologii.

Reszta spraw ma wyraźnie charakter pomocniczy, dodatkowy. Zyskuje chwilowe znaczenie, ale zaraz je traci. PiS zapewne nie poniesie uszczerbku ani na szkolnym chaosie, ani na reformie służby zdrowia, ani na dekoncentracji mediów, aferze billboardowej czy rozpędzeniu organizacji pozarządowych. Obniżki notowań partii rządzącej mogą być tylko incydentalne, jak w czasie brukselskiej batalii o Tuska. Podobnie w innych kwestiach. Zaostrzenie regulacji aborcyjnych nie groziło przez lata przy żadnej innej władzy niż dzisiejsza, a zdecydowana większość Polaków nie chce tu większych restrykcji. Czy to wpływa na pogorszenie notowań PiS, którego lider mówi o planach takiego zaostrzenia? Nie wpływa. Badania opinii pokazują, że Polacy źle oceniają politykę zagraniczną obecnej ekipy, niespecjalnie wierzą w reparacje za drugą wojnę światową, więcej – spodziewają się strat politycznych z tym związanych. W większości nie podzielają teorii o zamachu w Smoleńsku, zdecydowanie nie chcą dużego wpływu Kościoła na życie publiczne, krytycznie oceniają wiele poszczególnych decyzji rządu, mało ufają Kaczyńskiemu i Macierewiczowi, chcą być w Unii Europejskiej, z którą PiS się wciąż kłóci. Ale nie wpływa to na wyborcze preferencje.

Może to wynikać z odmiennych hierarchii. Grupa liberalna traktuje sprawy przestrzegania wolności obywatelskich, niezależności sądów, szanowania konstytucji i procedur jako nadrzędne i niewymienialne na inne wartości. Znaczy to, że bez przestrzegania systemowych standardów nie ma mowy o zaakceptowaniu działań PiS w jakichkolwiek innych sferach. PiS jest traktowany niepodzielnie, a tym samym jako niespełniający podstawowych standardów – odrzucany. Prof. Radosław Markowski nazwał to ostatnio w wywiadzie „czystym złem”. To jest stanowisko konsekwentnego „antypisu”.

Ale mniej lub bardziej zdeklarowani zwolennicy obozu rządzącego (i zapewne także ci wahający się) mają inną optykę: najważniejsze są „sprawy ludzkie”, „pomyślność rodzin”, „tożsamość wspólnoty”, przywracanie godności za pomocą socjalu, wobec których kwestie abstrakcyjne, czyli procedur czy zasad demokracji – w rozumieniu zachodniego liberalizmu – są wtórne, bardziej dla elit. Standardy nie są może zupełnie nieważne, lepiej aby były przestrzegane, ale jeśli nie, to trudno.

Utwierdza się przekonanie, że widocznie nie można mieć wszystkiego, że działa prawo pakietów – albo liberalna demokracja i trójpodział władzy, albo tzw. skuteczność rządzenia, surowa sprawiedliwość i pewność wypłaty z budżetu. Bo może wyższa ściągalność VAT nie jest możliwa bez groźby 25 lat więzienia za przestępstwa skarbowe? Może podwyżki płac w sektorze prywatnym są nie do osiągnięcia bez odpowiedniej siły nacisku wobec biznesu? Może z przestępczością nie da się walczyć bez trzymania prokuratury na krótkiej smyczy przez członka rządu. Może sędziowie nie będą szybko i porządnie sądzić, dopóki władza ich nie „zmobilizuje”?

Duże grupy wyborców godzą się de facto na konstytucyjne delikty PiS, bo już nie chcą słuchać, że „nie ma pieniędzy w budżecie” i że czegoś się po prostu nie da zrobić, bo to nieprzyzwoite, niekonstytucyjne, nieeuropejskie czy bezprawne. Nawet jeśli niektórzy prawicowi publicyści już odpadają od ściany i nie są już w stanie tłumaczyć kolejnych wpadek i nadużyć PiS, elektorat władzy jest bardziej wytrzymały i się nie brzydzi.

Oczywiście polityka ekipy Kaczyńskiego jest balansowaniem na linie i może się załamać przy pierwszym pogorszeniu koniunktury, co czują przedsiębiorcy, którzy choć „optymistyczni”, praktycznie wstrzymali inwestycje. Wtedy nawet dożywocie za wyłudzenia VAT nie pomoże. Ale wizerunkowo jak dotąd wszystko się zgadza. A jeszcze jest w zanadrzu 500 dla emerytów i części nauczycieli, także Mieszkanie plus, jeśli ten projekt się rozrusza. Zarazem PiS próbuje przekonywać, że to, co daje wyborcom, nierozerwalnie wiąże się z zanegowaniem dotychczasowych ustrojowych pryncypiów III RP oraz z określaniem nowego, „podmiotowego” miejsca Polski w Unii Europejskiej.

Opozycja nie jest w stanie przeciwstawić się tej narracji, bo też kombinacji praworządności i zarazem jakiegoś soft-populizmu dotąd nie ćwiczyła. Trwa gorąca dyskusja, jak odebrać poparcie PiS, a przynajmniej podnieść notowania liberalnej opozycji. Padają argumenty, że nie ma co się licytować z Kaczyńskim na rozdawnictwo, że nie wygra się, będąc tak samo nieludzkim wobec uchodźców jak obecna władza. Że nie wolno rezygnować z progresywnej tożsamości, tylko trzeba z otwartą przyłbicą iść do wyborczego boju.

Jest też druga opcja – ratować co się da z demokratycznego systemu, nie forsując tego, co się społeczeństwu generalnie nie podoba albo nie ma to dla niego decydującego wyborczego znaczenia. Że może da się połączyć 500 plus, restrykcyjną politykę uchodźczą, karną i fiskalną z przywróceniem Trybunału Konstytucyjnego do stanu używalności, z niezależnymi sądami, prokuraturą oddzieloną od rządu, przyzwoitymi mediami publicznymi i swobodnie działającymi organizacjami pozarządowymi. Tyle że takiemu podejściu zarzuca się cynizm i populizm bądź naiwność, bo na końcu z takiego melanżu pozostaje w istocie licytacja w rozdawaniu publicznych pieniędzy.

Klucz do sukcesu

Środowiska opozycyjne pocieszają się, że w polskich wyborach kwestie ekonomiczne nigdy nie były decydujące, i to prawda. W ostatnich dekadach o wyborczym sukcesie bardziej decydowała ogólna atmosfera niż wskaźniki gospodarcze: SLD w 2005, PiS w 2007 i PO w 2015 r. przegrywały przy dobrej sytuacji gospodarki i budżetu. Tyle że teraz kontrolerem tej atmosfery jest PiS. I jest jeszcze jedna różnica: „zielona wyspa” Tuska polegała na tym, że udało się uniknąć najgorszych skutków kryzysu, że mogło być znacznie gorzej. „Samotna wyspa” Kaczyńskiego stoi zaś na tym, że ogólnie jest lepiej, a PiS ma użyczyć budżetu „zwykłym ludziom”.

Opozycja liczyła, zwłaszcza po brukselskiej klęsce premier Szydło w maju, na powrót „obciachowości PiS”, ale i to specjalnie nie zadziałało. Podobnie przełomem miały być „zdradzieckie mordy” Kaczyńskiego w Sejmie. Też bez rezultatu. Bo poparcie PiS zostało przez dwa lata utwardzone warstwami, kolejne grupy wcześniej niezdecydowanych były wprasowywane – także za pomocą ciężkiej propagandy – w stały elektorat, wahania poparcia były coraz mniejsze. Nie zaszkodziły specjalnie Kaczyńskiemu afera Misiewicza, rozbijane auta BOR, wycinka puszczy, caracale, grożący całkowity zakaz aborcji, głupoty podkomisji smoleńskiej i inne tromtadracje Macierewicza, kołysanie się Kaczyńskiego i jego drużyny w takt pieśni religijnych na imprezach ojca Rydzyka, zachowania posłanki Pawłowicz, „Ucho Prezesa”, impertynencje posła Tarczyńskiego, obrażająca inteligencję toporność propagandy TVP, „córka leśnika”, nawałnica na Pomorzu, afera billboardowa itd. Kiedyś byłaby to atomowa amunicja, a teraz nic. To pokazuje zmianę sytuacji. Baza poparcia dla tej partii jest zakorzeniona głęboko pod powierzchnią codziennych zdarzeń.

Dojrzewa więc świadomość, że z PiS nie da się wygrać tylko atmosferą, która może być co prawda ważnym dodatkiem, ale jedynie przy w miarę wyrównanych siłach. A to może oznaczać, że ekonomiczna i kulturowa propozycja sił opozycyjnych nie może iść za bardzo w poprzek realnego społecznego mainstreamu, w sumie dość zachowawczego i tradycyjnego. I wychowanego już przez dzisiejszą władzę. Ta pogardzana propaganda rządzącej formacji działa również podprogowo, osłabia determinację, zasiewa wątpliwości, zachęca do włączenia się do tych, którzy rządzą i mają urzędową rację. Dokładnie tak samo działał i działa Fidesz Viktora Orbána na Węgrzech. Można się sprzeciwiać władzy, ale po co? Skuteczność oporu jest słaba, a ryzyko ściągnięcia sobie na głowę zemsty olbrzymie.

Nigdy dotąd w Polsce po 1989 r. konformizm nie ujawnił w takim stopniu swojej mocy. Układanie się z AWS, SLD czy Platformą mogło przynosić profity, ale konflikt z tymi formacjami nie powodował na ogół katastrofy, bo mimo wielu ekscesów działały one w ramach prawa, którego zasad nie kwestionowały. Nikt się nie spodziewał zemsty, bo nie była wpisana w system. Działał bez zmian Trybunał Konstytucyjny, nikt nie zamierzał dewastować Sądu Najwyższego, prokuratury, wojska, mediów czy służb specjalnych. Dzisiaj widać, jakie to dawało poczucie obywatelskiej ochrony. Jeśli szukać analogii do dzisiejszych lęków i dyskomfortów związanych z możliwościami opresji ze strony władzy, to nie da się ich znaleźć bliżej czasowo niż w okresie przed 1989 r.

Ugrupowanie Kaczyńskiego odkryło społeczną atrakcyjność straceńczego nieliczenia się z rzeczywistością; z opiniami, czyimś oburzeniem. Ta specyficzna bezceremonialność, niepohamowanie działań i słów bez względu na skutki, podobają się i paradoksalnie służą partii rządzącej. Na zasadzie: PiS może zrobić wszystko, bo to nieobliczalne ugrupowanie, więc trzeba je traktować poważnie, ostrożnie, niemal z szacunkiem. Zdolność do złamania wszelkich reguł, także wstydu, przez ludzi Kaczyńskiego, to „niemieszczenie się w głowie”, stało się źródłem ich siły.

Zadanie opozycji wydaje się dziś klarowne i polega na zaproponowaniu nowego paktu: do umownych 500 plus dołożyć europejskie standardy praworządności. Przywrócić funkcjonowanie demokratycznych instytucji i procedur, ale nie osłabiać „skuteczności państwa”, która najwyraźniej ogólnie się spodobała. Przy czym powinno wciąż być jasne, że wolności obywatelskie i konstytucja są niewymienialne na inną walutę i nie można tu ustąpić na krok.

Prawicowi komentatorzy twierdzą, że opozycja nie chce rozpoznać spraw ważnych dla „przeciętnych wyborców” (do których notabene demonstracyjnie dołączyła część lewicowych elit). To docenienie „przeciętności” to jeszcze jeden przejaw realnego myślenia o elektoracie, co było podstawą sukcesu Kaczyńskiego. Ale rzeczywiście, polskie polityczne centrum, które zawsze decyduje o wyniku wyborów, było kiedyś bardziej otwarte, bliżej liberalizmu. Dzisiaj zachwiało się, jest labilne, trochę nonszalanckie w swoich sympatiach.

Wiele wskazuje, że opozycja może pokonać PiS wtedy, kiedy zdobędzie sympatię dużej części właśnie „przeciętnych wyborców”, zwłaszcza tych nazywanych do niedawna klasą średnią. Chodzi o rozstrzygające ok. 15 proc. wyborców, o nich będzie się toczyć zacięta walka przez najbliższe dwa lata (świadomej publiczności liberalnej jest ok. 30 proc., a do pokonania PiS i Kukiza trzeba co najmniej 45 proc.).

Polacy najwyraźniej polubili pewną melodię, ale być może nie są aż tak przywiązani do tej konkretnej orkiestry. Zwłaszcza że – jak wynika z najnowszego sondażu CBOS – po lipcowych protestach wzrosła o kilka punktów ta grupa Polaków, która uważa, że demokracja ma przewagę nad wszelkimi innymi formami rządów, do 71 proc. (w poprzednim badaniu – 67 proc.). Co prawda 23 proc. badanych opowiada się za silnym, nawet niedemokratycznym przywództwem, ale 62 proc. wybiera demokrację. Przyczółki więc, przynajmniej teoretycznie, są.

Wciąż jest możliwe, że PiS się na czymś ostatecznie potknie, ujawni się gen autodestrukcji, nieudolności, arogancji, wewnętrznych waśni. I nastąpi moment, od którego władza zacznie się nieuchronnie osuwać. Ale budowanie tylko na tym całego politycznego planu i czekanie z programem do samych wyborów byłoby dużym błędem przeciwników obecnej władzy. Najważniejszym zadaniem wydaje się złamanie logiki pakietów – czyli przekonanie wyborców, że jest możliwe sprawne, skuteczne w egzekwowaniu prawa, opiekuńcze państwo, które nie musi w tym celu łamać konstytucji, wychodzić z Europy i wprowadzać wszechwładzy służb, prokuratorów i policji.

Może czas na ogłoszenie wreszcie końca ekonomicznej transformacji i związanych z nią wyrzeczeń, pokazanie nowych perspektyw Polski jako nieodwołalnie zachodnioeuropejskiego kraju. Idea „wielkiego społeczeństwa”, która wchłonie niektóre, bardziej cywilizowane, wątki proponowane przez PiS i obuduje je szczelnie kulturą liberalnej demokracji i społecznej empatii, może być dla opozycji jedynym kluczem do sukcesu.

Polityka 38.2017 (3128) z dnia 19.09.2017; Temat z okładki; s. 12
Oryginalny tytuł tekstu: "500 plus demokracja"
Więcej na ten temat
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną