W studenckich latach współpracowałem z niemiecką organizacją „Znaki pokuty” (tępioną w byłej NRD, a i w RFN nie nazbyt dobrze widzianą). Polegało to na tym, że grupy młodzieży niemieckiej przyjeżdżały do obozu w Oświęcimiu, gdzie razem wykonywaliśmy prace porządkowe: sprzątanie po niechlujnych turystach, odchwaszczanie terenu etc. W wolnych chwilach zwiedzaliśmy najstraszliwsze miejsca pamięci. Magazyny z walizkami, okularami, intymnymi pozostałościami po ofiarach. Potem wieczorami trwały dyskusje, bolesne nieraz, ale zawsze mające jako punkt dojścia polsko-niemieckie pojednanie (kwestia żydowska była wtedy w innym registrze). Ciekawe: nikt nie ma do mnie pretensji za tę działalność. Mało tego: mój tata, a także Mieczysław Pszon, Tadeusz Mazowiecki, Władysław Bartoszewski etc. są honorowani i doceniani, i słusznie, za udział w przekroczeniu granic nienawiści i dziejowych uprzedzeń. Cieszy mnie to ogromnie.
Jeżeli możemy więc budować nasze stosunki z zachodnimi sąsiadami nie na bazie „historii politycznej”, ale zwykłych relacji przyjacielskich, których nie przedzieli ani Odra, ani Nysa Łużycka, jest to ogromny sukces i spadek, który będziemy mogli dać z dumą następnym pokoleniom.
Prof. Leopold Moskwa z Uniwersytetu Adama Mickiewicza w Poznaniu podjął się mrówczej, pozytywistycznej pracy organizowania spotkań studentów polskich i rosyjskich, pokazywania jednym rzeczywistości z tej strony Bugu, drugim z przeciwnego brzegu. Jest to dokładnie to, co ongiś robiliśmy z niemieckimi studentami i dzisiaj jest tak pozytywnie oceniane. Skoro nie ma już jednak wroga za Odrą?
Żyjemy rzekomo w kraju swobodnej myśli.