Zaraza puchnie i wybuchnie
Maria Peszek o swojej najnowszej płycie i muzycznych inspiracjach
Jacek Żakowski: – Boi się pani?
Maria Peszek: – Nie.
Ale śpiewa pani, że się pani boi: „Ja tylko mówię/że się boję/gdy słyszę słowa/jak naboje”.
Bo rzeczywistość jest przerażająca. Ale prywatnie już się nie boję. Jestem szczęśliwa.
A „słowa jak naboje”?
Chciałam zrobić płytę o nienawiści. Po poprzedniej płycie i naszej poprzedniej rozmowie (POLITYKA 39/12) doświadczyłam jej bardzo mocno. Zaczęłam się zastanawiać, dlaczego u nas tej nienawiści jest tyle.
„Dziś dziś do mnie w internecie/zniszczę cię zaje...ię i spuszczę w klozecie/śmierdzisz lesbą ty lewackie ścierwo/masz coś z głową suko, dojdę cię na pewno”. Takie listy do pani przychodzą?
Do pana pewnie też.
Do mnie raczej, że pedał...
Jeszcze pewnie, że Żyd, komuch, agent. Czyli polski standard. Chciałam o tym fenomenie polskiej nienawiści opowiedzieć. Żeby opowiedzieć, musiałam się więcej dowiedzieć. Czytałam i podróżowałam po miejscach związanych z nienawiścią. Parę tygodni mieszkałam w Phnom Penh. Okna miałam na więzienie Tuol Sleng, w którym urzędowali kaci Pol Pota. Bardzo chciałam zrozumieć, co to jest za historia, że w jakimś miejscu nagle zaczynają się dziać takie rzeczy.
I co pani zrozumiała?
Trudna sprawa. Czytając o Pol Pocie, Tutsi i Hutu, Jedwabnem, wracając do „Jądra ciemności” i „Władcy much”, zrozumiałam tylko, że nienawiść nie jest przypisana do konkretnych osób albo miejsc. To jest część człowieczeństwa.