Papryka, sex i rock’n’roll
Recenzja filmu: "Papryka, sex i rock’n’roll", reż. Gergely Fonyó
W krajach byłego demoludu zapanowała moda na musicale o bitnikach, którzy w latach 50. i 60. ubiegłego wieku śpiewem i tańcem protestowali przeciwko ograniczeniom wolności. Rosjanie mają swoich „Bikiniarzy” Walerija Todorowskiego – kapitalny portret wyimaginowanego buntu nastolatków kochających Elvisa Presleya. Węgrzy „Paprykę, sex i rock’n’roll” Gergely Fonyó.
Jest to równie przebojowa, ale o wiele bardziej trzymająca się realiów historycznych, komedia o miłościach, balangach i dojrzewaniu młodych ludzi, wyrażających niechęć wobec socrealizmu pasją do amerykańskiej muzyki. Fabuła skoncentrowana jest wokół losów powracającej z emigracji rodziny byłych dyplomatów. Podczas gdy ojciec szuka w Budapeszcie zatrudnienia u towarzyszy, jego syn, piosenkarz, utalentowany pianista i wielbiciel Jerry’ego Lee Lewisa pragnie założyć awangardowy zespół. W odpowiedzi na burzenie się młodych, chcąc rozładować ich „negatywną” energię, partyjniacy wymyślają konkurs artystyczny, w którym wszystko ma być kontrolowane i ustawione, łącznie z laureatami. Faworytem jest żeński chórek z NRD z lokalnym wspomaganiem.
Świetne tempo, superpiosenki, zwariowana choreografia to niewątpliwe zalety tego filmu, nieroszczącego sobie pretensji do bycia czymkolwiek więcej niż dobrą rozrywką. Scenariusz stanowi wierną adaptację niezwykle popularnej nad Balatonem sztuki „Made in Hungaria” Miklósa Fenyö, w której nie ponure rozliczenia są na pierwszym planie, tylko sprawy uniwersalne: miłość, zdrada, przyjaźń, strach, solidarność. Szkoda, że Polacy nie idą tym śladem. Utrzymany w tym duchu musical o Tyrmandzie to byłaby rewelacja.