Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Książki

Fragment książki „Wszystko, co lśni”

materiały prasowe
Widziany od strony ulicy fronton domu numer 35 przy ulicy Cumberland prezentował się przechodniom dziwnie nieciekawie: wyblakły drewniany szalunek ścian, okno wystawowe podzielone słupkami i zasłonięte papierem pakowym, a na piętrze dwa okna z zaciągniętymi zasłonami.

Sąsiednie domy — pod numerem 37 mieścił się zakład szewski, a pod 33 firma przewozowa — wzniesiono bardzo blisko, przez co z ulicy nie było widać ich wewnętrznych proporcji. Każdy, kto tędy przechodził, mógłby uznać budynek za niezamieszkany, bo nad wejściem nie było żadnego szyldu ani wywieszki, podobnie jak na ganku, a w ramce nad kołatką brakowało wizytówki z nazwiskiem lokatora.

Pani Wells otworzyła drzwi własnym kluczem. Poprowadziła Annę zacisznym korytarzem na tyły domu, skąd wiodły wąskie schodki na piętro. Na górnym podeście, równie czystym i nieciekawym jak dolny, wyciągnęła z torebki drugi klucz, otworzyła kolejne drzwi i z uśmiechem pokazała Annie gestem, by weszła do środka.

Ktoś bardziej bywały w świecie niż panna Wetherell mógłby od razu dojść do określonych wniosków na widok tego wnętrza: ciężkie koronkowe firany, przesadnie bogate obicia, oszałamiający zapach alkoholu oraz perfum, a także portiera z paciorków, przywiązanych do framugi drzwi i odsłaniających leżącą dalej, słabo oświetloną sypialnię. Anna nie była jednak kobietą światową i jeśli zdziwił ją widok tych słodko pachnących, miękkich luksusów w pensjonacie dla dziewcząt, to nie powiedziała tego głośno. W drodze z nabrzeża na ulicę Cumberland pani Wells zademonstrowała dziewczynie swój szeroki wachlarz wyrafinowanych gustów i wyjątkowych opinii, a kiedy dotarły do miejsca przeznaczenia, Anna była więcej niż szczęśliwa, że może je zaakceptować — bo w porównaniu z nimi własne przekonania wydały jej się nagle niezwykle blade i słabe.

— Ja widzisz, bardzo dbam o swoje dziewczęta — powiedziała gospodyni. Anna odparła, że pokój jest niezwykle piękny, a po tych zachęcających słowach pani Wells zaproponowała, żeby go obejrzeć, zwracając po drodze uwagę na kilka przemyślnych ozdób i miejsc ich ekspozycji, by mogła potem ukonkretnić swoje komplementy.

Kuferek Anny dostarczono zgodnie z obietnicą — stał już koło łóżka, co dziewczyna uznała za znak, że będzie tutaj spać. Łóżko miało piękne wezgłowie, a drewniana rama kryła się niemal w całości pod ogromnym kopcem białych poduszek, ułożonych w stosy po trzy. Było znacznie szersze i wyższe niż łóżeczko, na którym dziewczyna sypiała zwykle w domu. Zastanawiała się, czy będzie je musiała z kimś dzielić, bo wydawało się zdecydowanie za duże dla jednej osoby. Naprzeciwko łóżka stała obwieszona ręcznikami wysoka, miedziana wanna, a obok zwisał ozdobiony kutasem ciężki sznur. Po chwili pani Wells pociągnęła go i na dole zabrzmiał stłumiony głos dzwonka. Kiedy pojawiła się pokojówka, pani Wells kazała jej przynieść z kuchni gorącą wodę, a potem lunch. Pokojówka prawie nie spojrzała na Annę, która bardzo się ucieszyła, że dziewczyna nie zwraca na nią uwagi, i odczuła ulgę, gdy wyszła, żeby zagrzać dla niej wodę na piecu w kuchni.

Lydia Wells odwróciła się do Anny, uśmiechnęła raz jeszcze i przeprosiła ją, albowiem musiała wyjść.

— Mam kilka umówionych spotkań w mieście i muszę się na nich stawić, ale wrócę w porze kolacji i chciałabym, abyśmy zjadły ją razem. Możesz prosić Lucy dosłownie o wszystko. Jeśli gdzieś można znaleźć to, czego zapragniesz, to ona ci to znajdzie. Siedź w wannie, jak długo zechcesz, i używaj wszystkiego, co znajdziesz na półeczce kąpielowej i na co tylko będziesz miała ochotę. Nalegam, żebyś pod każdym względem czuła się u nas jak u siebie w domu.

I Anna zastosowała się do tego życzenia. Umyła włosy lawendowym szamponem, wyszorowała każdy skrawek ciała kupnym mydłem i przesiedziała w wodzie prawie godzinę. Kiedy się ubrała — wywróciwszy pończochy na lewą, czystszą stronę — spędziła sporo czasu przed lustrem, układając fryzurę. Na półeczce kąpielowej stało kilka buteleczek perfum: powąchała je kolejno wszystkie, po czym wróciła do pierwszej i zaaplikowała sobie kilka kropli pachnidła na przegubach rąk i za uszami.

Pokojówka zostawiła jej zimny lunch na stoliku pod oknem, na przykrytym ściereczką talerzu. Anna zdjęła ją i jej oczom ukazała się góra bardzo ładnie pokrojonej szynki, gruby kawałek chyba smażonego puddingu grochowego, żółty placuszek z masłem i dżemem oraz dwa marynowane jajka. usiadła, chwyciła przygotowany dla niej nóż i widelec i rzuciła się na jedzenie, rozkoszując się nim po tylu pozbawionych smaku posiłkach na morzu.

Kiedy talerz był już pusty, siedziała, zastanawiając się przez kilka minut, czy nie powinna zadzwonić na służbę, żeby posprzątała. Będzie to aroganckie? W końcu postanowiła nie dzwonić. Wstała, podeszła do okna i z wielkim ukontentowaniem przez chwilę obserwowała ruch uliczny. Potem zaciągnęła zasłony. Zegar wybił trzecią, zanim usłyszała pierwsze dźwięki z dołu: nieoczekiwane głosy w korytarzu, zbliżające się na schodach kroki, a w końcu energiczne pukanie.

Ledwo zdążyła wstać, gdy drzwi się otworzyły i do pokoju wszedł jakiś wysoki, bardzo brudny mężczyzna, ubrany w żółte moleskinowe spodnie i spłowiały płaszcz. Na widok Anny przystanął jak wryty.

— Och — powiedział. — Przepraszam.

— Dzień dobry — powiedziała Anna.

— Jesteś dziewczyną Lydii?

— Tak.

— Nową?

— Przyjechałam dzisiaj.

— Ja też — powiedział mężczyzna. Miał piaskowe włosy i nieco płaczliwą minę. — Dzień dobry pani.

— W czym mogę panu pomóc? Wyszczerzył zęby w uśmiechu.

— To się jeszcze zobaczy. Szukam gospodyni. Jest tu gdzieś?

— Ma kilka spotkań w mieście.

— Kiedy wróci?

— Mówiła, że na kolację.

— No tak... A czy ty jesteś z kimś wcześniej umówiona?

— Nie — odrzekła Anna.

— To dobrze. Pozwolisz, że następny taniec zarezerwuję u ciebie?

Anna nie wiedziała, co na to odpowiedzieć.

— Nie wiem, czy powinnam przyjmować gości, gdy nie ma pani Wells.

— Pani Wells — odpowiedział mężczyzna i roześmiał się. — W twoich ustach brzmi to prawie szlachetnie. — Wyciągnął rękę i zamknął za sobą drzwi. — Nazywam się Crosbie, a ty?

— Jestem panna Anna Wetherell — odparła z rosnącym niepokojem dziewczyna.

Crosbie już podchodził do kredensu.

— Masz ochotę na kropelkę czegoś mocniejszego, panno Anno Wetherell?

— Nie, dziękuję. Crosbie wziął butelkę i przechylił ją w stronę dziewczyny.

— „Nie”, ponieważ nie lubisz alkoholu, czy „nie”, bo chcesz być grzeczna?

— Dopiero co przyjechałam.

— Już mi to raz powiedziałaś, dziewczyno, a poza tym to nie jest odpowiedź na moje pytanie.

— Nie chciałabym nadużywać gościnności pani Wells — odrzekła Anna z lekką nutą dezaprobaty w głosie, jak gdyby zamierzała zakomunikować, że Crosbie też nie powinien tego robić.

Odkorkował flaszkę, powąchał jej zawartość i wsadził korek z powrotem.

— Och, nic takiego jak gościnność nie istnieje — oświadczył, odstawiając butelkę z powrotem na tacę i wybierając inną. — Dostaniesz rachunek za wszystko, czego dotkniesz w tym pokoju, i to zanim się obejrzysz. Zapamiętaj moje słowa.

— Nie — odparła Anna. — Wszystko jest zapłacone, a pani Wells była cudownie gościnna. Mieszkam tu na jej osobistą prośbę.

Crosbiego rozbawiła ta odpowiedź.

— Ach tak? Jesteś jej miła i bliska, czy tak? Stara znajoma? Anna zmarszczyła brwi.

— Poznałyśmy się dzisiaj po południu na nabrzeżu.

— Zapewne przypadkowo.

— Tak. Pewna młoda kobieta, niejaka panna Mackay, spóźniła się na statek. To kuzynka kuzynki pani Wells. Dlatego kiedy panna Mackay się nie pojawiła, pani Wells zaprosiła mnie, żebym zajęła jej miejsce. Pokój i wyżywienie są opłacone z góry.

— Aha — powiedział Crosbie, nalewając sobie pełną szklankę.

— Czy przyjechał pan ze złotodajnych pól? — zapytała Anna, żeby zyskać na czasie.

— Tak — odpowiedział Crosbie. — Z daleka, z gór. Wróciłem dzisiaj rano. — Napił się, odetchnął, po czym powiedział: — Nie, nie mogę ci o tym nie powiedzieć, to byłoby niegodziwe. Zostałaś oszwabiona.

— Co?

— Oszwabiona.

— Nie wiem, co to znaczy, panie Crosbie.

Uśmiechnął się, słysząc, że omyłkowo wzięła jego imię za nazwisko, ale nie skorygował tego błędu.

— Zawsze jest gdzieś jakaś panna Mackay — wyjaśnił. — To taka bajeczka, którą opowiada pani Wells, żeby dziewczyna jej uwierzyła i poszła z nią do domu, a potem zanim się obejrzy, już jest jej dłużniczką. A co, nie jesteś jej nic winna? Daje ci dobry posiłek, gorącą kąpiel i jest nad wyraz serdeczna, a co ty dajesz jej? Och — tu Crosbie pogroził jej palcem — ale będziesz musiała jej coś dać, panno Anno Wetherell. Znajdzie się coś, co mogłabyś jej dać. — Zauważył chyba niepokój Anny, bo już łagodniejszym tonem dodał: — Powinnaś o czymś wiedzieć. W złotym mieście nie ma wielkoduszności ani miłosierdzia. Jeżeli ci się wydaje, że to jest wielkoduszność, przyjrzyj się jej jeszcze raz.

— Och — zaniepokoiła się Anna. Crosbie osuszył i odstawił szklankę.

— Chcesz się czegoś napić czy nie?

— Dzisiaj nie, dziękuję. Sięgnął do kieszeni, wyjął z niej coś i trzymał w zaciśniętej ręce.

— Wiesz, co tam mam?

— Nie.

— No już, spróbuj zgadnąć.

— Monetę?

— Coś lepszego. Zgadnij jeszcze raz.

— Nie jestem w stanie myśleć — odpowiedziała w panice. Crosbie otworzył dłoń, na której spoczywał złoty samorodek

wielkości i kształtu kasztana. Zaśmiał się, widząc minę Anny, a potem rzucił jej złoto. Chwyciła je w dłonie.

— To wystarczy, żeby kupić wszystkie butelki na tej tacy, i zostanie jeszcze niejeden funt reszty — powiedział. — Ta bryłka będzie twoja, jeżeli dotrzymasz mi towarzystwa do powrotu gospodyni. Co ty na to? Będziesz miała czym zacząć spłacać swoje długi, kiedy się zaczną sumować.

— Nigdy nie miałam w ręku złota — odpowiedziała Anna, obracając samorodek w palcach. Był cięższy, niż sądziła, i wbrew jej oczekiwaniom przypominał raczej zwykły kamień. Miała wrażenie, że matowieje w jej dłoniach.

— Chodź tu — powiedział Crosbie. Wziął butelkę brandy, usiadł na kanapce i poklepał ręką miejsce obok siebie. — Napij się ze mną, dziewczyno. Wędrowałem pieszo przez dwa tygodnie, cholernie chce mi się pić i mam ochotę popatrzeć na coś ładnego. Chodź tutaj. Opowiem ci wszystko, co powinnaś wiedzieć o pani Lydii Wells.

 

Copyright © Eleanor Catton, 2013
©Copyright for the Polish translation by Maciej Świerkocki
(C) Copyright for the Polish edition by Wydawnictwo Literackie
Wydanie pierwsze, 2014

Reklama

Czytaj także

null
Społeczeństwo

Łomot, wrzaski i deskorolkowcy. Czasem pijani. Hałas może zrujnować życie

Hałas z plenerowych obiektów sportowych może zrujnować życie ludzi mieszkających obok. Sprawom sądowym, kończącym się likwidacją boiska czy skateparku, mogłaby zapobiec wcześniejsza analiza akustyczna planowanych inwestycji.

Agnieszka Kantaruk
23.04.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną