Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Książki

Miss Auschwitz

Czy charakterystyczne dlanaszej epoki przekonanie, że ładnych śmierć nie tyka, ma sens?

W ostatnim numerze „Dekady Literackiej” krytycy zastanawiają się nad fenomenem prozy „drugiej linii”, czyniąc przy tym wiele wysiłków, żeby określenie to nie brzmiało deprecjonująco (co udało się, choć z trudem). Padają nazwiska autorów takich jak Miłka Malzahn, Tomasz Białkowski czy Adam Ubertowski, obecnych raczej tylko w świadomości literackiej, jako osoby zajmujące się literaturą profesjonalnie. Podobnych rozmów o niedocenionych polskiej sceny literackiej jest mnóstwo. Ciekawe, że nawet kiedy w ramach przedwiosennych porządków specjaliści odkurzają półki z książkami, by sprawdzić, czy przypadkiem obieg masowy nie zaprzepaścił jakichś literackich pereł, dorobek tak utalentowanej autorki jak Zyta Rudzka otacza się milczeniem.

Jej najnowsza powieść „Ślicznotka doktora Jozefa” potwierdza bowiem pisarską rangę Rudzkiej: to chyba najlepsza rzecz, jaką dotychczas napisała. Z poprzednimi jej książkami, takimi jak „Uczty i głody” czy „Pałac cezarów”, łączy ją nienachalna poetyckość. Przykład (jeden z wielu) to ciągle powracające wspomnienie czereśni, przywoływane przez pensjonariuszy sennego, letniego pensjonatu spokojnej starości, w którym rozgrywa się akcja; refreniczność podkreśla swoistą „bezczasowość” miejsca, w którym dożywają oni swoich ostatnich chwil.

Sama opowieść nie wydaje się stosować do zasad chronologii. Dni są do siebie bliźniaczo podobne, a wzmagający się upał powoduje, że nawet narracja – urywana, fragmentaryczna – wydaje się coraz głębiej pogrążać w demencji. Starcy gromadzący się codziennie przy tych samych stołach, nad tymi samymi ohydnymi papkami, opowiadający w kółko te same historie, ukrywający swe wszystkim wiadome fizjologiczne niedomagania, to obraz oczywisty i banalny. Rudzka potrafiła ich jednak przedstawić z maestrią: w naturalistycznych zbliżeniach wydobyła całą potworkowatość, groteskowość starczego zdziecinnienia, ozdobioną guzami, brodawkami, grzybem i łupieżem. W pamięć zapadają zwłaszcza sceny posiłków. Pensjonariusze mamlą, plują, kręcą gałki z jedzenia pomieszanego ze śliną, wyrywając sobie jednocześnie włoski z brody i prowadząc absurdalne rozmowy.

Pensjonat to w istocie jedynie scena dla Pani Czechny – damy w kancik, osoby niezwykle zadbanej na tle ogólnego rozmemłania („Trzeba ładnie wyglądać. Zawsze trzeba być ładną”). To była więźniarka obozu Auschwitz, w którym stanowiła – jak sama twierdzi – ulubiony obiekt eksperymentów doktora Mengele (mogła zostać zwykłym „obiektem ludzkim”, ale „lubił dotykać ją po brzuchu szpicrutą”). To, że przeżyła, przypisuje jego fascynacji swoją dziecięcą jeszcze urodą („była dumna ze swojej skóry”: „Na spodnie do konnej jazdy nie mogłam wystarczyć, ale na rękawiczki, na portfel, na małą wykwintną portmonetkę…”).

Scenami z Oświęcimia wciąż łatwo szokować, jednak w „Ślicznotce” Rudzkiej udało się stworzyć coś wyjątkowego. Przyznać trzeba, że paralela pomiędzy światem powolnego, naturalnego rozkładu i umierania z jednej strony i obozowego laboratorium eksperymentów, ukazanego w „skrzywionej” perspektywie dziecka z drugiej, wypada przedziwnie. Dziecko dostosowuje się do otaczających je warunków, bo niekoniecznie umie ocenić ich nienormalność. Taką magiczną umiejętność – niwelowania nienormalności umierania – wydaje się Pani Czechna nadal posiadać. Dostosowanie to ostatecznie zawsze okazuje się pozorne; w każdym momencie jego logikę może podważyć sama śmierć.

Reminiscencje z Auschwitz stanowią każdorazowo wstrząs w środku sennie snującej się narracji. Jednocześnie trudno oprzeć się wrażeniu, że śmierć operująca na ciałach pacjentów domu starców działa nie mniej brutalnie niż w warunkach stworzonych przez wynaturzoną ideologię. Rudzka w swojej książce nie przedstawia jednak niczego wprost. Można ją więc odczytać jako traktat przeciwko śmierci w obrazach. Można też potraktować ją jako historię kobiety, której rzeczywistość obozowa wpoiła na całe życie naiwne przekonanie, w jakiś sposób charakterystyczne dla naszej epoki (post-Oświęcimskiej?), że ładnych śmierć nie tyka.

 
Zyta Rudzka, Ślicznotka doktora Josefa, Wydawnictwo INANNA, Warszawa 2006, s. 286.
 

Reklama

Czytaj także

null
Społeczeństwo

Łomot, wrzaski i deskorolkowcy. Czasem pijani. Hałas może zrujnować życie

Hałas z plenerowych obiektów sportowych może zrujnować życie ludzi mieszkających obok. Sprawom sądowym, kończącym się likwidacją boiska czy skateparku, mogłaby zapobiec wcześniejsza analiza akustyczna planowanych inwestycji.

Agnieszka Kantaruk
23.04.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną