PRZECZYTAJ: Życie jako dzieło sztuki - Rozmowa z Ewą Kuryluk, malarką, fotografką, performerką i pisarką, autorką „Frascati” o granicach poznania, roli przypadku oraz komplikacjach losu
***
Kilka lat temu w opowieści „Goldi” Ewa Kuryluk przyznała, że w jej rodzinie panuje skłonność do radykalnego eskapizmu, bo jedni uciekają w śmierć, inni w szaleństwo. Karol Kuryluk, jej ojciec, zmarł w 1967 r., tuż po aferze z encyklopedią PWN. Pojawiło się w niej hasło o hitlerowskich obozach zagłady, w których zamordowano miliony Żydów, co wywołało furię Gomułki. Kuryluk, jako szef PWN, czuł, że to przygrywka do bezpardonowej rozprawy z syjonistyczną – jak obwieścił wkrótce tow. Wiesław – piątą kolumną. Nie doczekał Marca. Doczekała natomiast jego żona, od lat cierpiąca na schizofrenię i wciąż uciekająca przed esesmanami, po Marcu również przed moczarowcami. Doczekał także siedemnastoletni Piotruś, syn Kuryluków, który w 1968 r. planował emigrować na Księżyc i wylądował w Tworkach, spędziwszy tam niemal całe życie i kilka razy próbując popełnić samobójstwo.
Dziś, gdy nie żyją już rodzice i brat, Kuryluk powraca we „Frascati” do rodzinnych tragedii. Podobnie jak w „Goldim” wskrzesza ojca, człowieka ze wszech miar niezwykłego, przemierza korytarze klinik, w których wegetuje jej brat, nadaremnie błagając o eutanazję, i przypomina słowa matki, że kliniki psychiatryczne przypominają żydowskie getta.