Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Fragmenty książek

Fragment książki „Nie przeproszę, że urodziłam. Historie rodzin z in vitro”

Wydawnictwo Czarne / mat. pr.
Wchodzimy na górę, na piętro Barucha. Salon z kuchnią, dwa pokoje. W jednym mieszka kuzyn.

Reprodukcja post mortem

 – Pokazywałaś rybki? – pyta Wład Julię.

 – Jakie piękne – mówię, patrząc na pomarańczowe i biało-czerwone rybki pływające w niewielkim oczku wodnym przed domem.

 – Wszystko było piękne: pobraliśmy się, gdy miałam dziewiętnaście lat, kochaliśmy się, urodziły nam się takie piękne dzieci, zbudowaliśmy taki piękny dom, w Izraelu wszystko się pięknie ułożyło. I co z tego zostało?

Wchodzimy na górę, na piętro Barucha. Salon z kuchnią, dwa pokoje. W jednym mieszka kuzyn, drugi należał i należy do Barucha. Nad łóżkiem cała półka nagród, pucharów – grał w tenisa i ping-ponga. – Taki był silny, taki duży, mocny, muskuły miał – mówi Julia. Ale o chorobie syna nie chce rozmawiać, zastrzega to na samym początku.

Siadamy przy stole w kuchni. Julia wstawia do piekarnika pizze. Pytają, czy chcę trochę wina. Dochodzi południe, jestem w pracy, ale tym razem nie odmawiam. Śmiejemy się ze stereotypów na temat Polaków i Rosjan. – Gdy tu przyjechaliśmy, to z początku ludzie się dziwili, że nie chodzimy cały czas pijani. – Wład uśmiecha się pod równo przyciętym siwym wąsem.

Do Izraela przybyli w 1990 roku. Karmiel, miasteczko nazywane sercem Galilei, przyjęło wtedy siedemnaście tysięcy rosyjskich Żydów. Julia i Wład zjeździli Ziemię Świętą wszerz i wzdłuż i postanowili, że zostaną przewodnikami. Starszy syn, Oleg, trochę zamknięty w sobie, wyemigrował do Stanów, młodszy, Baruch, szedł przez życie z wielkim uśmiechem wymalowanym na okrągłej twarzy odziedziczonej po mamie. W domu zawsze pełno było jego przyjaciół, aż w końcu Julia i Wład wygłuszyli drzwi na górze, żeby nie dochodziły stamtąd hałasy. Pośmiertnie wydrukowany album potwierdza opowieści rodziców: Oleg zawsze trochę z boku, Baruch zawsze skory do żartów. Po odbyciu służby wojskowej Baruch podróżował po Azji, gdy wrócił, okazało się, że ma raka.

Cztery dni przed śmiercią obejrzał z rodzicami w telewizji program o prawniczce Irit Rosenblum i jej życiowej misji – Testamencie Biologicznym. Dzięki podpisaniu tego dokumentu i zdeponowaniu spermy Baruch mógłby mieć dzieci po śmierci. Zadzwonili do Rosenblum natychmiast.

 – To było pięć lat temu – mówi Julia. – Irit robi święte dzieło. Na początku to ona szukała kobiety, która chciałaby urodzić to dziecko. Znalazła piękną młodą Rosjankę. Ta dziewczyna mieszkała z nami półtora roku, aż do sprawy sądowej, w której sąd miał przyznać jej prawo skorzystania z tego nasienia. Ale poznała kogoś i odeszła. Życzę jej szczęścia, to była dobra dziewczyna. Drugą znaleźliśmy przez internet, była starsza, kilka razy robiła in vitro, ale się nie udawało. Czekaliśmy, myśleliśmy nawet o tym, żeby surogatka urodziła za nią, ale ona nie mogła, miała problemy i zrezygnowała. Nie chcę o niej mówić, bo jest bardzo bliska memu sercu.

Pół roku temu znowu daliśmy ogłoszenie. Zadzwoniło dużo kobiet, ale z żadną się nie udało. Jedna urodziła już dziecko, mówiła, że bardzo chce następne, ale będzie potrzebowała dodatkowej pomocy, a mieszkała daleko. Inna miała bardzo lewicowe poglądy, mówiła, że potrzebuje ludzi bliskich ideowo. To było śmieszne, bo przecież w rodzinie jeden może być lewicowy, a drugi religijny, rodzina jest rodziną.

Wciąż czekamy. Może być wykształcona, może być niewykształcona, Rosjanka, Marokanka. Lesbijka? A czemu nie? Dla mnie najważniejsze, żeby była młoda. Samotne kobiety czekają do czterdziestki i potem są problemy. Jedyny nasz warunek jest taki, żeby to było in vitro. Nie mogę oddać całej fiolki na inseminację.

Zgodnie z wytycznymi Prokuratury Generalnej Izraela z 2003 roku partnerka mężczyzny, który zdeponował spermę przed śmiercią i zostawił zgodę na jej pośmiertne użycie, ma prawo skorzystać z nasienia. W wypadku, gdy śmierć jest nagła lub mężczyzna znajduje się w stanie terminalnym, partnerka ma prawo wystąpić z prośbą o pozyskanie jego nasienia. Następnym etapem jest wystąpienie o sądowe pozwolenie na użycie spermy w celu zapłodnienia. Wtedy sąd najpierw weryfikuje, czy mężczyzna znajdujący się w stanie terminalnym lub nieżyjący chciał mieć dzieci. Rolą pracownika socjalnego, który się tym zajmuje, jest również sprawdzenie, czy partnerka zmarłego nie działa pod presją, na przykład ze strony rodziny zmarłego.

Profesor Ruth Landau z Uniwersytetu Hebrajskiego w Jerozolimie w etycznej i psychospołecznej krytyce tego rozporządzenia zadaje następujące pytania:

Czy kobieta jest w stanie przejść proces żałoby, decydując się na takie rozwiązanie?

Czy pracownik socjalny jest w stanie właściwie ocenić pragnienia zmarłego, opierając się głównie na rozmowach z rodziną, która ma sprecyzowane poglądy i preferencje w tej sprawie?

Czy pracownik socjalny jest w stanie właściwie ocenić sytuację partnerki i wyeliminować jako jej motywacje poczucie zobowiązania wobec rodziców zmarłego?

Czy w wypadku braku jasnego testamentu odgadywanie woli zmarłego nie jest naruszeniem jego autonomii?

Co z ochroną interesu dziecka, czy przyjście na świat jako sierota nie narusza jego dobra?

Zgodnie z rozporządzeniem prokuratury sami rodzice zmarłego nie mogą wystąpić o użycie nasienia. Ale dla Irit Rosenblum to nie problem. Wśród klientów ma rodziców dzieci, które przed śmiercią nie były w związku. Pierwsza była Rachel Cohen, której syn zginął z rąk snajpera w Gazie w 2002 roku. Pani Cohen udało się przekonać lekarzy do pośmiertnego wydobycia nasienia. Następnie zwróciła się do Rosenblum o pomoc. Po pięciu latach walki dostały zgodę na wykorzystanie nasienia przez kobietę, która urodzi i będzie niezależną matką. Pierwsza chętna musiała zrezygnować w obliczu kilku bezowocnych prób zapłodnienia. Druga urodziła pod koniec 2013 roku córeczkę zmarłego jedenaście lat wcześniej Keivana Cohena. To pierwsze dziecko, które urodziło się dzięki inicjatywie dziadków.

 – Poznała już pani wnuczkę Rachel Cohen? – pytam Irit Rosenblum w jej biurze w Tel Awiwie.

 – Jeszcze nie, ma dopiero dwa tygodnie i była wcześniakiem, poczekam – odpowiada drobna blondynka w okularach o czerwonych kocich oprawkach. – Ale zawsze odwiedzam rodziny. Obecnie mam ponad sto rodzin, które podpisały Testament Biologiczny. Pośmiertnie urodziło się już czworo dzieci. Pierwsze w 2011 roku. Jego mama umarła na raka. Przez jedenaście lat leczyli się z niepłodności i gdy umarła, pozostawiła po sobie dwa zarodki. Jej mąż zgłosił się do mnie i zaczęłam walczyć o to, aby sąd przyznał mu prawo do skorzystania z surogatki w Izraelu. Nie udało się, ponieważ w Izraelu z usług surogatki może skorzystać tylko para małżeńska. Po dwóch latach uzyskałam pozwolenie, aby wywiózł zarodki do USA i tam skorzystał z surogatki. Udało się, ma syna.

 – Testament Biologiczny powstał, aby chronić żołnierzy?

 – Tak, kiedyś poznałam żołnierza, który stracił podczas służby płodność i nie wiedział, jak o tym powiedzieć partnerce, z którą miał się pobrać. To był pierwszy raz, gdy pomyślałam, że żołnierze powinni się ubezpieczać na tę okoliczność. Zwołałam konferencję i zaproponowałam utworzenie banku nasienia dla żołnierzy. Dzwoniłam do wojskowych, namawiałam ich, aby promowali to rozwiązanie, ale słyszałam, że żołnierze są zbyt młodzi, aby mówić im takie rzeczy. „Zbyt młodzi? – odpowiedziałam. – Dajecie im broń i twierdzicie, że są za młodzi, aby mieć świadomość, jakie są niebezpieczeństwa służby?” Jeździłam do USA, spotykałam się z żołnierzami NATO, trochę jak wariatka. – Irit śmieje się skrzekliwym głosem. – Z czasem zaczęli się zgłaszać do mnie rodzice dzieci, które umarły i nie miały partnera. Moim zdaniem każdy ma prawo do przekazania swoich genów, ci chłopcy też. Dla kobiety, która zdecyduje się na skorzystanie z tej spermy, to również doskonałe rozwiązanie. Nie musi korzystać z anonimowego dawcy, jej dziecko będzie miało rodzinę ze strony ojca. Stwarzając sytuację, w której sprawy o pośmiertną reprodukcję ciągną się latami, prokurator generalny dyskryminuje młodych ludzi, którzy nie zdążyli zbudować związku. Choć po tych wszystkich latach zauważam pewne zmiany, społeczeństwo powoli zaczyna rozumieć ich potrzeby. Ja jestem wciąż kilka kroków do przodu. Obecnie pracuję nad sprawą, w której para lesbijek chce skorzystać z nasienia nieżyjącego mężczyzny.

Pizze zjedzone, Julia krząta się po kuchni. Jest szczupła, wyprostowana, ale ciało ma spięte, gotowe do obrony. Wład, szeroki w pasie i ramionach, nie odzywa się prawie w ogóle. Jest strażnikiem, po prostu jest.

 – Starszy syn ma dzieci? – pytam.

 – Ma. Wyjechał dziesięć lat temu. Kiedy Baruch chorował, przyjechał, mieszkał tu trzy lata, ale wrócił do USA. Powiedziałam wtedy mężowi, że musimy mieć kolejne dziec­ko. Bardzo tego chciałam. Na potomka Barucha nie wiadomo, ile będziemy czekali, a nie sposób żyć tak w samotności. I udało się, to kolejny cud. Urodziłam w wieku pięćdziesięciu pięciu lat.

Wład podsuwa mi przed oczy telefon, na wyświetlaczu zdjęcie pięknego niebieskookiego chłopczyka z brązowymi lokami. Wtedy dociera do mnie, skąd w mieszkaniu tyle dziecięcych sprzętów.

 – Poszliśmy do lekarza, hormony, in vitro.

 – Komórka dawczyni?

 – Urodziłam dziecko, to wszystko. Oby było zdrowe.

 – Ja nawet zdjęcia robiłem, bo potem by nikt uwierzyć nie chciał – śmieje się Wład i prowadzi do pokoju z komputerem. Na zdjęciu Julia podnosi zieloną tunikę, a pod spodem widać bliski rozwiązania brzuch ciążowy. Potem Wład pokazuje mi pokój Ariela, w którym jak w małpim gaju pełno zbudowanych przez dumnego tatę huśtawek, drabinek i słupków.

Wracamy do kuchni.

 – Oleg to dobry chłopak – mówi Julia. – Wymyślił, że trzeba podpisać dokument zaświadczający, że jak my umrzemy, to on przejmie opiekę nad Arielem. Zadzwonił i powiedział: „Nie wiem, jak to ująć, mamo, ale nie jesteście młodzi, pomyślałem więc, co z Arielem”. Podpisaliśmy u Irit.

 – Czy dla was ważne jest życzenie syna, czy też liczy się wasza potrzeba, żeby mieć wnuka? – zadaję pytanie, na które ciało Julii odpowiada ulgą. Nareszcie koniec czekania.

 – I to, i to. Baruch wyrósł w bardzo dobrej rodzinie, chciał mieć dzieci, chciał mieć swoją rodzinę, po prostu nie zdążył, ale my żyjemy. A jeśli żyjemy, to chcemy prowadzić normalne życie, nie jesteśmy śmiecie, chcemy żyć jak normalni ludzie. – Głos Julii się załamuje. Wład siedzi w bezruchu. – Najważniejsze, że on tego chciał, ale my też chcemy.

 – Czy dziecko nie będzie za bardzo przypominało wam syna, który zmarł? Nie będzie to zbyt bolesne?

 – Oczywiście, to będzie trudne.

 – Stratę też trzeba przepracować – dodaję.

 – Byłam na antydepresantach, chodziłam do psychologa, a potem poszłam do ginekologa i urodziłam Ariela, to nie jest terapia? Przynieśli go do mnie pierwszego dnia po cesarskim cięciu, byłam cała obolała, ale położyli go obok i powiedzieli, że to najlepsze lekarstwo na ból. W każdym znaczeniu tego słowa. Nadzieja, że będę miała kolejnego syna, dała nam życie. – Julia podnosi głos. – Nie wiem, czybym przeżyła śmierć Barucha bez tego, nie wiem. To mnie uratowało. Lekarstwa, psycholog i ta możliwość.

 – A dla dziecka to nie będzie za trudne?

 – Dziecko na razie nie istnieje, kiedy się pojawi, to będziemy rozmawiali, pójdziemy do psychologa. Najważniejsza rzecz, to żeby dziecko się urodziło. A jeśli rodzice się kłócą albo ojciec pije? Co to za pytanie? Będzie ból, tak, postaramy się, żeby dziecko tego nie czuło.

 – W życiu nie trzeba planować na zapas – odzywa się Wład.

 – To tak jak z tymi pracownikami społecznymi. Po decyzji sądowej musieliśmy pójść do nich na rozmowę. Zazwyczaj przychodzą tam ludzie z marginesu. A tu pojawia się rodzina, która dobrze mówi po hebrajsku, ma dom, wykształcenie, pieniądze. Zdezorientowana pracowniczka społeczna nie wiedziała, o co pytać, aż w końcu powiedziała: „A jeżeli zechcecie nadać mu inne imię?”. Też mi pytanie. Jakby imię było najważniejsze.

Wład się dołącza: – Dziecka jeszcze nie ma, a oni widzą same problemy. Najważniejsze, żeby było dziecko. Ale pracownik społeczny może powiedzieć „nie” i nic z tego nie będzie.

 – Ja jej odpowiedziałam: „Ty jesteś Bogiem, jak Bóg możesz zdecydować”. Przestraszyła się. Ona decyduje, prokuratura decyduje. Dziewczynka piętnaście lat może pójść z jakimś głupcem, mieć dziecko i nikt nie pyta, może czy nie może. Będziesz matką, nie będziesz, chce babcia dziecko czy nie. A tutaj mamy wszystko, majątek, pracę, wszyscy chcemy. Gdybyśmy mogli zarządzać spermą, wzięlibyśmy surogatkę.

 – Dziecko nie będzie miało okazji poznać ojca, będzie sierotą, pogrobowcem, może będzie miało o to żal?

 – Moi rodzicie rozwiedli się i moja matka zawsze mówiła, że ojciec jest złym człowiekiem. To jest lepsze? I jestem podobna do niego. Żal mieć można o wszystko i można też we wszystkim znaleźć radość. To, że ojciec może być anonimowy albo może dać życie już po śmierci, to jest cud. Jeśli dziecko zapyta: „Czemu tak zrobiłaś?”, to odpowiem: „Kochałam cię, chciałam, żebyś istniał”. – Julia nie może przestać płakać, sięga po chusteczki i wydmuchuje porządnie nos. – Przepraszam, to jest bardzo bolesne.

Wład zaczyna się kręcić niespokojnie. Czas się kończy.

 – My walczymy ze śmiercią, chcemy zrobić życie ze śmierci. – Julia patrzy na mnie, badając uważnie, czy rozumiem. – To najbliżej zmartwychwstania, jak człowiek może się znaleźć. Jeżeli istnieje życie po śmierci, to to jest to, co robimy.

Czy rozumiem?

*

Książka ukaże się nakładem Wydawnictwa Czarne. Premiera 18 lutego 2015.

Reklama

Czytaj także

null
Społeczeństwo

Łomot, wrzaski i deskorolkowcy. Czasem pijani. Hałas może zrujnować życie

Hałas z plenerowych obiektów sportowych może zrujnować życie ludzi mieszkających obok. Sprawom sądowym, kończącym się likwidacją boiska czy skateparku, mogłaby zapobiec wcześniejsza analiza akustyczna planowanych inwestycji.

Agnieszka Kantaruk
23.04.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną