I aż do teraz po prostu jej nie było. Przynajmniej w Polsce. W tym czasie bowiem młoda kompozytorka i wokalistka (w chwili debiutu miała 18 lat) mieszkała w Londynie, współpracując z mistrzami elektronicznego świata. I nauczyła się naprawdę sporo. Jej nowa płyta „Silent Treatment” („Ciche dni”) to poziom światowy. Jedna z najlepszych płyt trip-hopowych ostatnich lat (trip-hop to mroczne, transowe, senno-narkotyczne kompozycje, muzyczny odpowiednik filmów Jarmuscha).
Album wciąga, czaruje, ożywia przedziwne, zdeformowane obrazy. Muzyka na późny wieczór w samotności – leniwie sączy się przez głośniki jak w zwolnionym tempie. Nowoczesne elektroniczne brzmienia kontrastują z fortepianowymi tłami i śpiewaniem nieco od niechcenia. Jednostajne rytmy bujają, by po chwili wprowadzić podskórnie nerwowość. W Polsce nie było takiej muzyki. Do tej pory nie bardzo mieliśmy kogoś, kto zmierzyłby się na polu trip-hopu z Brytyjczykami. Teraz mamy.
Pati Yang, Silent Treatment, EMI 2005