Kilka miesięcy temu rozchwytywany producent muzyczny i wokalista Pharrell Williams opublikował w internecie teledysk, który reklamowano jako pierwszy 24-godzinny wideoklip w historii. I żaden z wielkich fenomenów sieciowych ostatnich lat – ani „Gangnam Style”, ani „Harlem Shake” – nie roztańczył świata tak jak jego utwór „Happy”. Zastępy Kalifornijczyków kolejno prezentowały przed kamerą niepowtarzalne choreografie do powtarzanej w kółko czterominutowej piosenki, odwiedzając przy okazji wszelakie zakątki Los Angeles i okolic. Tancerze uliczni i tancerki ze wstążkami, deskorolkowcy i stróże, był nawet przerośnięty kurczak pląsający w sklepie spożywczym. Scena po scenie, każdy przedstawiał własny pomysł na wyrażenie tytułowego szczęścia. A widz mógł dowolnie nawigować pomiędzy nimi za pomocą myszki.
Pomiędzy anonimowymi twarzami przemykały gwiazdy pokroju koszykarza Magica Johnsona czy aktora Jamiego Foxxa. I naturalnie sam Williams, który wkraczał w kadr o równych godzinach zegara. A to w białym argentyńskim kapeluszu (na zapleczu szykownej restauracji), a to w koszulce z uśmiechniętą buźką (na tle wysychającego kanału), wreszcie w kręgielni w asyście uroczej czarnoskórej dziewczynki. W sumie 24 razy. I ta jego wszechobecność zdumiała fanów Pharrella w podobnym stopniu jak artystę to, że swoją całodzienną potańcówką zapoczątkował globalny maraton tańca, który w końcu jego samego doprowadził do łez.
Szczęśliwi czasu nie liczą
Który Pharrell jest starszy? – pytał niedawno „New York Magazine” obok zestawienia kilkunastu fotografii. Połowę wykonano w latach 2002–03, połowę w ciągu ostatnich dwóch lat.