3 grudnia 2014, cumowanie
Wczoraj wieczorem przepływaliśmy pod jednym z najdłuższych mostów świata. Kapitan Petersen mówił o tym już od rana. A pozostali Duńczycy mocno mu wtórowali. Trochę wyglądało to na leczenie kompleksów stosunkowo małego kraju, który jednak widzi się jako jednego z głównych graczy w Europie, a nawet całym świecie.
Obiad był tradycyjnie gotowy na 17. I o niczym innym nie mówiono, tylko o tym moście. Planowane przejście pod mostem miało się odbyć o 19. Piętnaście minut wcześniej na mostku zaczęło się robić naprawdę gęsto. W zasadzie cała załoga w komplecie. Czekałem, kiedy kucharz zacznie sprzedawać popcorn, bo atmosfera była sprzyjająca. Nad mostkiem jest jeszcze jeden pokład, ale otwarty. To znaczy, że wieje tam tak, że łeb urywa. I nikt specjalnie nie pali się, żeby tam wchodzić. Jak twierdzi kapitan Petersen, to miejsce stworzone dla dziennikarzy. W żargonie marynarskim nazywa się Monkey Island (Wyspa Małp) i zastanawiam się, czy właśnie o to kapitanowi chodziło.
No w każdym razie im bliżej było 19, tym bardziej rozumiałem, skąd to zbiegowisko. Most jest spory. Ale statek jest również słusznych rozmiarów. Tym bardziej, że w Bremerhaven zrzuciliśmy sporo kontenerów, więc zmniejszyło się zanurzenie. Jeśli okażemy się za wysocy, to Duńczyków czeka kosztowny remont, A Maersk zakup dwóch kolejnych radarów i dłuższa wizyta w stoczni.
Będąc na statku, wydaje się, że Mamuśka ledwo się wlecze. Ale kiedy przepływaliśmy pod mostem i można było z czymś zestawić prędkość, okazało się, że nie ma co narzekać. Most minęliśmy dosłownie w dwie, trzy sekundy. A był na tyle blisko, że dla żartów spokojnie można było maznąć z pokładu jakąś niebieską smugę, która udawałaby, że trochę przyrysowaliśmy.