Pula nagród i wyróżnień, o jakie mogą się dziś ubiegać w Polsce naukowcy na wszystkich etapach swej kariery, jest całkiem spora, już nie towarzyszy nam poczucie takiego osamotnienia, jak w 2001 r., gdy zaczynaliśmy desperacką akcję „Zostańcie z nami!”. Wtedy chodziło o ratowanie substancji, dziś o pokazanie, że uprawianie nauki to świetny pomysł na życie, nie tylko wart osobistego poświęcenia, lecz także godny społecznego uznania.
Dlatego właśnie Nagrody Naukowe POLITYKI różnią się od większości innych wyróżnień. Tak, wybieramy najlepszych spośród setek zgłoszonych kandydatur. Z każdym rokiem napływa coraz mniej aplikacji przypadkowych, jakie jeszcze zdarzały się przed dekadą – osiągnięcia laureatów wcześniejszych edycji ustawiają poprzeczkę. Być może nawet wywołują obawy i zniechęcają do startu – historia, królewska dyscyplina humanistyczna już po raz kolejny obejść się musi bez finalisty w naszym konkursie. A przecież nie sposób mówić o kryzysie nauk historycznych w Polsce, wystarczy przyjrzeć się rezultatom innego naszego programu – Nagrodom Historycznym POLITYKI.
Ci, którzy podejmują trud startu, reprezentują coraz wyższy poziom naukowy, podkreślali członkowie Kapituły Profesorskiej odpowiedzialnej za wybór finalistów. Coraz częściej znajdują się wśród nich tacy, którzy mimo krótkiego jeszcze stażu już są widoczni jako błyszczące punkty na radarze nauki światowej, dokumentując swoje osiągnięcia publikacjami w najważniejszych międzynarodowych czasopismach. Coraz wyraźniej też widać, że tradycyjne podziały dyscyplinarne już nie wystarczają, by zaspokoić pasję poznawania i wyjaśniania świata. Finaliści z poprzednich lat zaczynają ponownie ubiegać się o nagrodę, a niektórzy zaskakują nowym dorobkiem, którego nie sposób jednoznacznie zaklasyfikować dyscyplinarnie, choć mimo to zasługuje na najwyższe uznanie (wyrażające się ponowną nominacją do finału).