Aneta Kyzioł: – Wasza „Caryca Katarzyna” z Teatru im. Żeromskiego w Kielcach stała się przebojem. Wielkie emocje wzbudza scena z Carycą, obnoszącą po widowni swój teatrzyk piersi. Reakcje widzów, których namawia, a nawet zmusza, żeby włożyli rękę za kurtynkę i dotknęli jej nagiego biustu, są teatrem same w sobie.
Wiktor Rubin: – To był mój pomysł, ale oczywiście wymagał zgody grającej Carycę Marty Ścisłowicz. Kariera władczyni jest paralelna do kariery aktorki. W spektaklu głównym tematem jest ciało, które w obu przypadkach – Carycy i aktorki – nie należy albo nie całkiem należy do osób, jest ciałem publicznym, politycznym. Katarzyna przesunęła granice swojej roli społecznej i możliwości obyczajowych, chcieliśmy, żeby znalazło to swój odpowiednik w aktorstwie.
Jolanta Janiczak: – Ostrzej z przekraczaniem granicy między sceną i widownią eksperymentowaliśmy w „Orgii” z Teatru Wybrzeże w Gdańsku. Tam aktorzy są pomiędzy widzami, stwarzają im pole i kontekst do działania, sprawdzają ich i swoje granice. Aktorce Dorocie Androsz zdarzało się kilkakrotnie rozbierać widzów, układać ich ciała w piramidy, jednego zamknęła w kubiku i tam spędził całe przedstawienie, śledząc akcję przez dziurkę. Nigdy nikt nie dał nam odczuć, że jest oburzony, przeciwnie – ludzie się niesamowicie otwierają. Wyrażają podczas spektaklu swoje zdanie, emocje, przekraczając konwencję odbiorcy. Wielu przychodzi po kilka razy. Mam wrażenie, że chcą nie tylko obejrzeć, ale doświadczyć spektaklu na własnym ciele.
Może na widowniach siedzą niespełnieni aktorzy?
W.R.: – Może, ale w tych spektaklach nie tylko sam uczestniczysz, ale też obserwujesz, jak się zachowują inni widzowie, jak zareagują, a może podglądasz i oceniasz swoje reakcje.