Jak uciec z peryferiów
Dani Rodrik: Polskiemu rządowi brakuje realizmu. Dlatego postępuje lekkomyślnie
Rafał Woś: – Wie pan, że jest jednym z ideowych guru nowego polskiego rządu?
Dani Rodrik: – Poważnie? Nie wiedziałem.
No to panu opowiem. Na pana teksty chętnie powołują się ludzie z otoczenia polskiego wicepremiera od spraw gospodarczych Mateusza Morawieckiego. A jego plan rozwoju strategicznego Polski jest jakby wyjęty prosto z pana prac. Wie pan, co im się u Rodrika najbardziej podoba?
Chyba wiem, ale proszę powiedzieć.
Że kraj leżący – tak jak Polska – na peryferiach rozwiniętego świata może się ze swojej gospodarczej podległości wyrwać. Dobrze pana rozumieją?
W ogólnym zarysie tak. Wielkim nieszczęściem krajów na dorobku jest i było nadmierne zaufanie do wielkich ekonomicznych ideologii. A zwłaszcza do wolnorynkowej ortodoksji, która głosi, że jest uniwersalna recepta – ujęta w tzw. konsensie waszyngtońskim – na gospodarczy sukces. Wystarczy tylko wyrugować państwo z gospodarki, odsunąć od niej szkodliwych polityków, postawić na rynek oraz technokratów z międzynarodowych instytucji finansowych, wytrzymać opór ludu, a efekty na pewno przyjdą. Ten sposób myślenia był, niestety, w ostatnich dwóch–trzech dekadach zdecydowanie zbyt silny. Zwłaszcza w krajach słabo i średnio rozwiniętych. W Ameryce Łacińskiej przez całe lata 80. i 90. XX w. rządzący karnie stosowali się do zaleceń MFW i Banku Światowego. Znosili bariery handlowe, likwidowali kontrolę cen, prywatyzowali przedsiębiorstwa publiczne, a rynki pracy były tak elastyczne, jak to tylko możliwe. Jednocześnie tamtejsze gospodarki nigdy jakoś nie potrafiły przyspieszyć, poziom inwestycji prywatnych pozostawał niski, a kwestii biedy oraz nierówności nie udało się nikomu rozwiązać.