Polska jako jedyny kraj w Unii Europejskiej ma w szkołach średnich obowiązkowe lekcje przedsiębiorczości. Jednak uczestnicy zajęć, choć poznają definicję np. banku centralnego, to nie mają pojęcia, co zrobić, kiedy pies pogryzie kartę bankomatową. Albo na co zwracać uwagę przy zakładaniu konta.
Z badań wynika, że 80 proc. młodych Polaków wiedzę ekonomiczną czerpie od rodziców. A to rzadko jest krynica gospodarczej kompetencji.
Niestety, nic nie zastąpi szkoły w przygotowaniu młodzieży do życia finansowego. Są zresztą ciekawe eksperymenty.
Upór i ideały
Kiedy jedenaście lat temu burmistrz chciał zamknąć szkołę podstawową w Płotach (Lubuskie), rodzice stanęli okoniem i zawiązali stowarzyszenie, które zostało organem prowadzącym placówkę. – Startowaliśmy z czterdzieściorgiem dzieci i bywało, że prowadziliśmy lekcje w klasach łączonych – wspomina dyrektor szkoły Danuta Hołownia. – Ale plusem takich małych, autonomicznych szkół jest to, że mamy większy wpływ na to, czego i jak uczymy. My postanowiliśmy dać dzieciom, głównie pochodzącym z wiosek, narzędzie na przyszłość: znajomość pieniądza.
Mała przedsiębiorczość, bo tak nazywa się przedmiot dla uczniów klas 2–6, to projekt autorski nauczycielki polskiego Katarzyny Zaremby. – Dzieciaki chciały pojechać na wycieczkę, więc w porozumieniu z lokalną redakcją zaczęliśmy sprzedawać gazetę. Z każdego egzemplarza mieliśmy 50 gr. Uzbieraliśmy na wyjazd, a przy okazji dzieci poznały handel i kierujące nim zasady – opowiada. – Ale zarabianie to nie wszystko, trzeba jeszcze umieć oszczędzać, więc w ramach SKO założyłam chętnym konta w banku. Dostają drobne pieniądze w domu, ale nie wydają. Jedziemy wpłacić je do banku. Potem wchodzimy na internetową stronę banku i razem zaglądamy na ich konta.