Martyna, wcześniak, urodziła się z dziurą w brzuchu, z której wypływały jelita. Uratowano ją. Część jelit było martwych. Wycięto je. Ma 7 m cienkiego, trochę więcej niż pół tego, co powinno być w zdrowym brzuchu. Grubego też za mało.
Klinika Pediatrii w Centrum Zdrowia Dziecka w Warszawie była w socjalizmie jedynym miejscem w Europie Wschodniej, w którym leczono noworodki z martwiczym zapaleniem jelit, z rzekomą niedrożnością jelit, z wrodzonym ich brakiem, z zatorem tętnic krezki.
Lekarze leczyli je po partyzancku, wbrew opinii decydentów od opieki zdrowotnej – jeśli nigdzie nie leczą, to dlaczego my mamy ratować dzieci bez kiszek? Ale ratowano, choć tak, żeby nie było widać. W końcu oficjele machnęli na to ręką, potem pozwolili i leczenie było już prowadzone jawnie. Klinika Pediatrii jest teraz w Europie w czołówce pod względem liczby leczonych dzieci.
Martyna i Paweł.
Rodzice Martyny zauważyli, że małego chłopca, który leżał w tej samej sali, nikt nie odwiedzał. Paweł urodził się z martwiczym zapaleniem jelit. Trzeba było je skrócić. Do końca życia miał się odżywiać jak Martyna. Do żyły głównej górnej, a nie normalnie, do buzi, będzie miał wlewany płyn złożony głównie z glukozy, aminokwasów, lipidów, pierwiastków śladowych, witamin, wapnia i fosforu.
Są dzieci karmione jeszcze inaczej: zmiksowane jedzenie wlewa się im bezpośrednio do brzucha, dwunastnicy albo jelita czczego przez specjalną przetokę, zamykaną na coś w rodzaju plastra z korkiem. Chorują na mukowiscydozę, mają wadę serca i inne choroby.