Piotr Pachnia: lat 33, wielbiciel hokeja i bramkarz w amatorskiej drużynie Smoków. Aktualnie osadzony w jednym z więzień w Anglii. Do winy się nie przyznaje. Jego wersja: o ukrytych na jachcie narkotykach nic nie wiedział. Miał problemy rodzinne, kryzys. Ogłoszenie o poszukiwaniu towarzysza podróży w wyprawie na Karaiby wynalazł w sieci, na portalu społecznościowym. Postanowił pojechać. Kapitana jachtu Tomasza Dylika, który zamieścił to ogłoszenie, wcześniej nie znał. Uzbierał wymagane 10 tys. dol. i we wrześniu 2011 r. wszedł w Gdańsku na pokład „Baili”. To tyle.
47-letni Tomasz Dylik, szukający towarzysza podróży, był doświadczonym i cenionym żeglarzem. Wcześniej pełnił funkcję bosmana na żaglowcu „Gedania” w prestiżowych międzynarodowych regatach, pływał też na słynnym wśród żeglarzy „Fryderyku Chopinie” jako drugi mechanik.
Na stronie internetowej „Chopina” tak go przedstawiano: „Mechanik i żeglarz. Kapitan jachtowy. Na »Chopinie« często pełni obowiązki oficerskie. Przepłynął tysiące mil morskich. Żeglował po Atlantyku, Morzu Bałtyckim, Morzu Północnym, Morzu Norweskim”. Prywatnie koledzy z „Chopina” rozpływali się w komplementach: na wszystkim się zna, wszystkim chętnie pomaga, ale to nie typ brata łaty. Raczej – malboromana.
Dylik jeszcze jako dzieciak miał marzenie: opłynąć świat własnym jachtem. W 2009 r. po raz pierwszy w Polskim Rejestrze Jachtów Morskich wpisał się jako właściciel Skippera 53 o imieniu „Power”, zwinnego stalowego 20-metrowego jachtu zbudowanego w 1991 r. w greckiej stoczni, z 200 m kw. żagli, na 10 osób załogi. Dylik zamieszkał na tym jachcie. Do Polski właściwie nie zawijał.
W maju 2011 r. zgłosił w rejestrze zmianę nazwy jachtu na „Baila”, czyli „Tańcz”. Dziś, po niemal trzech latach, ta nazwa wydaje się policyjnym z pionu antynarkotykowego znamienna. – Wygląda na chęć zatarcia po sobie śladów, bo jego jacht zdążył trafić na listę jednostek podejrzewanych o przemyt narkotyków. Był kilkakrotnie zatrzymywany i przeszukiwany, między innymi przez Francuzów na Martynice. Innym razem, gdy chciał wpłynąć do Miami, testy Amerykanów wskazały obecność narkotyków. Zresztą zawsze w testach pojawiały się na nim ślady, ale nigdy nie znaleziono ich samych – przyznaje policjant.
Jednak to wystarczyło, żeby służby państw europejskich zajmujących się zwalczaniem przemytu narkotyków wzięły jacht pod lupę. W 2011 r., już po zmianie nazwy, francuskie i angielskie służby rozpoczęły wspólną operację o kryptonimie „Pareto”. Jej celem było rozpracowanie i zlikwidowanie kanału dystrybucji narkotyków przywożonych z Karaibów do Europy Zachodniej. Rozpracowanie roli „Baili” stało się istotnym elementem tej operacji.
Tony w toni
Kokaina jest wyzwaniem dla Europy. To dziś najbardziej popularny narkotyk w tej części świata. Ameryka woli metaamfetaminę, więc głównym rynkiem zbytu kokainy stał się Stary Kontynent. Wpływa tonami, ukryta na ogromnych kontenerowcach, w kutrach czy na małych jachcikach – bo też droga morska to najstarszy i najbardziej efektywny szlak transportowania narkotyków. Po morzach pływa 90 tys. ogromnych statków transportowych plus 600–800 tys. mniejszych łodzi rybackich, kutrów, jachtów rekreacyjno-sportowych. Każda z tych jednostek może być użyta do przemytu narkotyków. Możliwości schowania nawet kilku ton na statku są praktycznie nieograniczone.
Kokaina przybywa do Europy głównie z Karaibów. Ten raj – kraina wiecznych wakacji, złotych plaż i turkusowych wód – to hurtownia kokainy i jej centrum dystrybucyjne na świat. Na kilometrach pustych plaż, masie wysepek, pochowanych zatoczek, można z dala od ciekawskich oczu zapakować na dalszy rejs narkotyki, które przypłynęły z Kolumbii czy Peru.
Zyski z przemytu kuszą właścicieli statków. Za jeden kilogram przemyconej do Europy kokainy (w hurcie) można dostać nawet 42 tys. euro. – Ale znam też przypadki, że żeglarze byli w portach na Karaibach wręcz nagabywani, żeby zechcieli zabrać na pokład i przemycić kokainę – przyznaje policjant. Za każdy kilogram wziętej na pokład do przemytu kokainy oferowano 2–3 tys. dol. Zdarzało się też, że na morzu karaibskim grupy przestępcze napadały na turystyczne jachty, wyrzucały załogę i przejmowały statek, na który ładowały kokainę. Równie często z narkotykami krążą specjalnie konstruowane łodzie z podwójnymi dnami i profesjonalnymi skrytkami praktycznie nie do odkrycia.
Prócz prywatnych statków i jachtów krążą też turyści mrówki. Za określoną kwotę lub procent ze sprzedaży przewożą dostarczony przez gang towar potężnymi wycieczkowcami, jak 300-metrowy MSC „Orchestra”, na którym złapano ostatnio, a potem skazano na 12 lat, grupę mężczyzn z Bułgarii i Litwy.
Przewoźnicy i mrówki pracują dla europejskich i nigeryjskich gangów. Z jednego przemyconego kilograma czystej kokainy handlarze potrafią zrobić pięć, a bardziej oszczędni nawet 12 kg narkotyków, rozprowadzanych potem na ulicach i klubach, po ok. 60 funtów za gram.
Jacht towarowy
Europejskie służby są coraz bardziej zawzięte i zdeterminowane. – Gdy płynąłem w samotnym rejsie dookoła świata przez Morze Czarne, Grecję, Atlantyk, to w okolicach Wielkiej Brytanii miałem na pokładzie wizytę brygady antynarkotykowej, która sprawdzała, czy nie przemycam narkotyków. Parę godzin przeszukiwali jacht – przyznaje kapitan Krzysztof Baranowski, który na morzu nie jest przecież anonimowy.
Inni żeglarze potwierdzają, że takie naloty są coraz powszechniejsze. Kilka miesięcy temu w Kolumbii przybiła do burty polskiego prywatnego jachtu jednostka w kamizelkach kuloodpornych i z karabinami maszynowymi. Dowódca, z różańcem granatów na pasku, obejrzał wszystko dokładnie, łącznie z sedesem oraz piekarnikiem.
Na inny, słusznych rozmiarów jacht płynący z Brestu do Amsterdamu wpadła ekipa odziana w piankowe kombinezony. Weszli na pokład i do plastikowych torebek pozbierali papierki wcześniej poocierane o różne miejsca jachtu. Wykryto na nich ślady heroiny – na szczęście dla kapitana – tak niewielkie, że niekwalifikujące się do stawiania zarzutów. Przeprowadzono jednak gruntowną kontrolę, z rozkręcaniem otworów rewizyjnych w zbiornikach wody włącznie. Chwilę grozy przeżyli też żeglarze ze Słupska, gdy francuska brygada antynarkotykowa chciała przecinać kadłub ich jachtu, który prowadzili do Polski z USA. – To byłby koniec jachtu. Jednak w końcu pozwolili nam płynąć dalej – wspomina dowódca wyprawy Mieczysław Mielnik. Takie akcje przynoszą jednak wymierne statystycznie skutki. Tylko hiszpańskie służby narkotykowe skonfiskowały 120 ton kokainy w 12 miesięcy. W Europie dokonuje się aktualnie ok. 100 tys. konfiskat rocznie – średnio po 60 ton kokainy.
Kontrole nasilają się z początkiem września, który jest najlepszą porą na rejsy. Atlantyk jest o tej porze roku na tyle spokojny, że do poprowadzenia łodzi wystarczą dwie osoby. Tak właśnie płynęli Dylik z Pachnią. Dopłynęli na Karaiby, kilka miesięcy – częściowo razem, a częściowo osobno – spędzili na wyspie Santa Lucia, czekając na pogodę sprzyjającą żeglowaniu. Pachnia czekał, odpoczywając, odwiedzając kluby i plażując. Do zatrzymania jachtu doszło, gdy byli w drodze powrotnej, 18 km od brzegu Wielkiej Brytanii na wysokości Isle of Wight. „Bailę” zaaresztowali Anglicy, abordażu dokonali komandosi. Dylik próbował uciekać pomiędzy setki podobnych jachtów; zdjęcia z pościgu na pełnym morzu pokazała później angielska telewizja. Ucieczka się nie udała. Jednak gdy na pokład weszli oficerowie angielskiej straży granicznej z psami, niczego nie znaleźli. Jacht zatrzymano i odholowano do Portsmouth do bazy marynarki wojennej. Tam po rozebraniu statku na części pierwsze znaleziono 470 pakunków z kokainą. Brytyjskie służby przyznają, że narkotyki były poukrywane tak dobrze, że odnajdywano je jeszcze nawet długo później – znajdowali je studenci podczas zajęć, bo sam jacht – jako konstrukcyjny ewenement finalnie przekazano jako eksponat szkoleniowy dla straży granicznej.
Ostatecznie z „Baili” wyciągnięto 452 kg kokainy wartej (w detalu), jak szacują angielskie służby, 90 mln funtów (150 mln USD). To było największe przejęcie narkotyków w historii brytyjskiej straży wybrzeża.
Największy przemyt, najwyższa kara
Kapitan Tomasz Dylik przyznał się do winy. I na tym właściwie zakończyły się jego zeznania. O roli Piotra Pachni na pokładzie nie wypowiadał się. Ten konsekwentnie zaprzeczał, by wiedział, że na statku znajdują się narkotyki. Jeden z obserwatorów procesu wspomina, że Pachnia sprawiał wrażenie przerażonego i załamanego. Nie był wcześniej karany. Potrzebował tłumacza. Prokurator zapytał go: „Miałeś trochę narkotyków, prawda?”. A Pachnia odpowiadał, że był tylko turystą, nieświadomym, jaki ładunek wiezie jacht.
12-osobowa ława przysięgłych w sądzie koronnym w Winchester uznała jednak, że jest winny. Sędzia Susan Evans, która miała decydować o wysokości kary, uznała, że przestępstwa narkotykowe mają szczególną rangę, a ten przemyt bez udziału Pachni nie mógłby się udać, skoro oskarżony wykonywał na jachcie większość napraw. – Tak duży przemyt, jak na „Baili”, uderza w cały kraj – podsumowała sędzia. Kapitan Tomasz Dylik, ponieważ przyznał się do winy, dostał niższy wyrok – 18,5 roku więzienia zamiast 28 lat. Piotr Pachnia, ze względu na zatwardziałe – zdaniem sądu – nieprzyznawanie się, usłyszał wyrok 24 lata bez prawa do skrócenia kary. Pachnia poprosił tłumaczkę o kilkukrotne powtórzenie. Myślał, że źle zrozumiał. Po czym się rozpłakał. Brytyjscy komentatorzy podkreślali potem, że to prawdopodobnie najwyższy wyrok w takiej sprawie w historii zachodniego sądownictwa.
Apelacja Piotra Pachni została odrzucona. W więzieniu w Winchester, gdzie przebywa, nikt go nie odwiedza. Zgoda na rozmowę z dziennikarzem jest nie do uzyskania. Urzędnicy ministerstwa piętrzą problemy proceduralne. Dwa tygodnie temu do sądu w Gdańsku wpłynął wniosek Piotra Pachni o możliwość odbywania dalszej kary w Polsce. Jeżeli sąd brytyjski wyrazi zgodę, jest szansa na skrócenie wyroku, bo w takim przypadku wysokość kary dostosowuje się do prawa polskiego, a u nas za przemyt narkotyków można dostać nawyżej 15 lat więzienia. Kiedy sąd wyda decyzję w jego sprawie, nie wiadomo, bo wystąpiono do Anglików o dodatkowe informacje, w tym o wykładnię przepisu, na podstawie którego zdecydowano o wysokości wyroku.
Tymczasem zbliża się wrzesień, najlepsza pora na rejs na Karaiby. Na forach ruszyły ogłoszenia, szukanie wolnych miejsc na jachtach. Jachtostop to popularny sposób podróżowania wśród młodych, a dla kapitanów to tania siła robocza.