Skóra skrajnego wcześniaka jest cienka jak chusteczka, można dostrzec przez nią wyraźną mapę naczyń krwionośnych. Rodzice pochylają się nad mechaniczną macicą z dzieckiem ważącym tyle, co pierś kurczaka. Kupują podpaski, które przycinają tak, by pasowały jako pieluszki do maleńkiej pupy. Depilują woskiem własną klatkę piersiową – jeśli to ojcowie – by przytulać dziecko „skóra do skóry”, bo oddycha jakoś lepiej na ich gołej piersi niż pod CPAP – urządzeniem ułatwiającym przepływ tlenu w inkubatorze. Czytają inkubatorowi gazetę, by uspokoić dziecko miarowym głosem. Bez przerwy dezynfekują ręce – wysychają od tego na papier. Za każdym razem, kiedy to robią, patrzą tępo na plakat z wyrehabilitowanymi wcześniakami. Za setnym razem zaczynają wierzyć, że można się z tego dźwignąć.
Nierzadko tygodniami ukrywają fakt narodzin przed rodziną i znajomymi. Kłamią, że chodzą nadal do szkoły rodzenia. Wstydzą się. Nie umieją udźwignąć rozpaczy. Zszokowani, przerażeni, zdruzgotani, obwiniają się za przedwczesne narodziny. Bywa, że porzucają dzieci w szpitalu, nie widząc szans na ich wyzdrowienie. Albo nie podejmują rehabilitacji, szybko wracając do pracy. Co trzecia para, której narodzi się dziecko z problemem zdrowotnym, rozpadnie się.
– Na oddziałach noworodkowych pacjentami są nie tylko dzieci, w mikropediatrii opieką trzeba objąć także rodziców – mówi prof. Anna Dobrzańska, szefowa Kliniki Neonatologii, Patologii i Intensywnej Terapii Noworodka w Instytucie Pomnik – Centrum Zdrowia Dziecka (CZD) w Warszawie. – Najczęściej wcześniak zjawia się niespodziewanie, nikt nie jest na to przygotowany.
Z darów
Każdego roku na świat przychodzi 15 mln wcześniaków, czyli dzieci urodzonych przed ukończeniem 37 tygodnia ciąży.