Jak się woduje jeden okręt na 20 lat, to nie dziwi, że ludzie są w nerwach. Formalnie wojsko się postarało, bo chociaż okrętów nie zamawiali przez lata, to jednak w regulaminach i ceremoniach trudno naszą armię zagiąć. Stosowne przepisy niby są, ale bez wyćwiczonego nawyku, to zawsze jakiś lęk zostaje. Budowniczy okrętu wziął sprawy we własne ręce i już kilka dni przed wodowaniem eksperymentował z butelkami szampana. Konkretnie to było Sowietskoje Igristoje, bo stocznia w upadłości i nie ma co pieniędzmi szastać. Ale też etykietki czarnym flamastrem zaciągnął, żeby jakichś wizerunkowych szkód nie narobić. I po inżyniersku do sprawy podszedł, nacinając butelki w odpowiednich miejscach. Wiadomo, szczęściu trzeba pomóc. Tym bardziej że chrzest jest udany, jak butelka stłuczona, ale szyjka cała. Na pierwszy ogień poszła taka nienacięta. Siekierką przeciął sznurek. Butelka łupnęła w kadłub i pięknie się rozbiła. O resztę już nie trzeba było się martwić.
Tak się składa, że okręt był już raz wodowany. Tylko wtedy nazywał się ORP „Gawron”. Jednak nowa linia drapieżnych ptaków w polskiej Marynarce Wojennej zdecydowanie się nie przyjęła.
Guantanamo nie będzie
Kazimierzowi, lat 53, odpowiedzialnemu za utrzymanie porządku na produkcji, czyli za sprzątanie, bardzo podoba się sylwetka „Ślązaka”. – Od razu widać, że z charakteru jest drapieżny. A z kształtu nowoczesny i oddalony od dotychczas stosowanej przez nas techniki. Jednak zwiedzając ORP „Ślązak” od wewnątrz, trzeba wysilić wyobraźnię, żeby docenić ten okręt. W większości kabin z gołych stalowych ścian sterczą jeszcze szpilki – króciutkie druciki, na których monterzy będą dopiero zakładać maty izolujące i wytłumiające.