Rodzice późnych dzieci byli mocno dojrzali. Ojcowie pięćdziesiąt plus, matki po czterdziestce. Socjologowie nazywają ich niedojrzałymi dorosłymi. Bo wypadli z rozkładu jazdy, który potem, decydując się na późne rodzicielstwo, usiłowali nadgonić. Ich potomkowie – pierwsze powojenne pokolenie – właśnie zbliżają się do tego wieku, w którym byli rodzice, gdy powołali ich do życia. Mają po 40, 45 lat. I mówią o sobie, że są dziedzicznie nieprzystawalni.
Planowani
Najwyraźniej widać ich na forach internetowych poświęconych późnemu macierzyństwu. To modny ostatnio temat, także za sprawą 60-letniej aktorki, która niedawno urodziła bliźnięta. Jedni przekonują, że ich starzy rodzice byli aniołami: decydowali się na rodzicielstwo, kiedy byli spełnieni w innych dziedzinach życia i mogli, z sukcesem, poświęcić się dzieciom. Na dowód wklejają linki do wyników badań brytyjskich naukowców: późne dzieci są zdrowsze, dostają lepszą opiekę i szybciej się rozwijają. Inni piszą, że woleliby rodziców może i popełniających błędy – ale wciąż żywych.
Pierwszych i drugich łączy zwykle, że byli zaplanowani. W praktyce: od dziecka wiedzieli, że są po coś. Gustaw, syn pary aktorskiej (kiedy się urodził ona miała 40, on 48 lat) przeczytał w pamiętniku matki, że skoro nie odniosła sukcesu w literaturze i na scenie, teraz poszuka go w życiu osobistym. Niewiele z tego wyszło, bo tuż po porodzie zachorowała na raka piersi i zmarła. Gustaw miał 3 lata.
Małgorzata (matka 42, ojciec 48) o tym, że jej rolą jest odmładzanie starzejących się rodziców, usłyszała od sąsiadów, którzy robili zakupy w ich sklepie.
Joanna, córka pary architektów (ona 40, on 58), do odmładzania dorzuciła nadawanie sensu życia ojcu, weteranowi wojennemu.