Oficjalnie kobiety wykorzystujące seksualnie dzieci to margines. A nieoficjalnie?
Tekst ukazał się w POLITYCE w marcu 2016 r.
Jedna ze sprawczyń, badana przez Krakowski Instytut Ekspertyz Sądowych, mówiła, że chciała tylko rozbudzić intelektualnie swojego podopiecznego. A potem jakoś poszło samo, nie z jej winy. Inna – że właściwie to ona została uwiedziona... przez 12-latka. Jeszcze inna, że to była po prostu matczyna miłość. Albo tak: dziwią się, że ktoś w ogóle może uważać, że zrobiły krzywdę dziecku. Bo jak to? Kobieta?
Teresa Jaśkiewicz-Obydzińska, psycholog sądowa, badała wiele spraw z udziałem kobiet molestujących seksualnie dzieci. Działają zwykle według podobnego schematu. Najpierw wloką w dorosłość własną krzywdę z domu rodzinnego. Pijący, znęcający się tata, nieczuła, ślepa na krzywdę dziecka matka. Potem, po nieudanych próbach stworzenia związku z kimś w podobnym wieku, zaczynają szukać tzw. obiektów zastępczych. Sięgają po najsłabszego, który łatwo uwierzy, że za bliskość trzeba płacić uległością – czyli własne albo pozostawione pod ich opieką dziecko. Jak przyznaje Jaśkiewicz-Obydzińska, mają ułatwione zadanie. Bo w Polsce z pedofilią kojarzy się mężczyzn, nie kobiety. A i chłopcy, nawet dziewięcio- czy dziesięcioletni – bo to głównie oni padają ofiarą kobiet – są przekonani, że wczesne doświadczenia seksualne to powód do dumy.
Szkolna love story
Gazety piszą o nich rzadko. A jeśli, to najchętniej w konwencji love story, jak było w przypadku 36-letniej nauczycielki z Kalisza, która trzy lata temu uwiodła swojego niespełna 14-letniego ucznia. Skazana na rok w zawieszeniu na trzy lata, dziś mieszka z 17-letnim chłopakiem, uczniem samochodówki. Wychowują wspólne dziecko. Poznali się i pokochali. Happy end – mówią znajomi.
Czasem gdzieś na forach dyskusyjnych pojawia się inna konwencja: np.