Akt oskarżenia, który prokurator odczytał kilka dni temu, mówi o 19 tys. poszkodowanych. Wpłacili do Amber Gold w sumie ponad 850 mln zł i dokonali łącznie 37 tys. 581 wpłat na „składowanie złota”. Tak wynikało z umów, ale w całej trzyletniej historii Amber Gold nie odnotowano ani jednego przypadku złożenia przez klienta kruszcu na przechowanie. Ludzie dawali pieniądze, a spółka wydawała certyfikat nabycia udziału w ogólnej puli złota, które zakupi. Na koniec umowy każdy mógł zażądać wydania kruszcu, który „zarobił”, ale znów w całej historii Amber Gold zrobił to tylko jeden klient, inkasując – po przeliczeniu według „Tabeli kursów Amber Gold” – 16 dag złota. Reszta brała gotówkę – 10 proc. w skali roku – jako tzw. wynagrodzenie.
Zyski miały pochodzić z różnicy między zakupem hurtowym złota przez Amber Gold a odsprzedażą po cenach detalicznych. Ale jak ustalono w śledztwie, Marcin P. kupił złoto, trochę srebra i platyny jedynie za 10 mln zł przy setkach milionów złotych wpłacanych udziałów. Ostatnią i zarazem największą partię złota kupił w lipcu 2011 r., na rok przed upadkiem piramidy, płacąc 7 mln zł, ale kruszcu nawet nie odebrał – co dowodzi, że nie był potrzebny do inwestowania. W trakcie śledztwa doliczono się dosłownie pięciu przypadków „obrotu złotem”, z których większość wiązała się z przenoszeniem przez właścicieli Amber Gold w ostatnich chwilach przed aresztowaniem sztabek złota w inne miejsca.
Gdzie jest złoto?
Samej działalności gospodarczej też nie było. Ernst and Young, międzynarodowa firma audytorska, na zlecenie łódzkiej prokuratury przeprowadziła analizę finansowo-ekonomiczną Amber Gold.