W schronach z betonu
Przewodnik po polskich schronach przeciwatomowych
Ludzie sobie wyobrażają, że ten schron to wielka przestrzeń, w której sto osób przeczeka w ukryciu. A to raczej miejsce, które zostało zaprojektowane do dowodzenia obroną cywilną – mówi Ewa Karpińska, rzecznik prasowy Huty ArcelorMittal Warszawa, otwierając ciężkie stalowe drzwi.
Pod biurowcem dawnej Huty Warszawa, naprzeciwko stacji metra Młociny, znajduje się jeden z najlepiej zachowanych schronów przeciwatomowych w Polsce. Stropy mają tu grubość 3 m. Trzeba zejść dwa piętra w dół, 8 m pod ziemię. Z każdym krokiem wyraźniej czuć specyficzny, zbutwiały zapach. Podziemie zostało oddane do użytku w 1960 r. – razem z biurowcem.
Jeszcze 25 lat temu w każdym większym zakładzie czy instytucji istniały formacje obrony cywilnej, a budowę schronów przeciwatomowych nakazywało prawo. W czasach kryzysu kubańskiego (1962 r.) urządzano je wszędzie: pod budynkami użyteczności publicznej i pod blokami, w dzielnicach willowych i przemysłowych. Przez dekady o lokalizacji, przeznaczeniu i wyposażeniu takich obiektów wiedzieli nieliczni.
Dzisiaj to przestrzeń niczyja. Mało kto chce wziąć za nią odpowiedzialność. – Oto dokument, który obecnie reguluje funkcjonowanie obrony cywilnej – z 2002 r. Nie ma tu nic, co by sugerowało, że budownictwo ochronne wchodzi w zakres zainteresowania obrony cywilnej. Było w poprzednich dokumentach, ale po modyfikacji w 2002 r. wypadło – wyjaśnia Mirosław Klejny, specjalista ds. obrony cywilnej.
Polska ma sporo schronów. Właściwie nawet nie wiadomo ile, bo po demontażu żelaznej kurtyny część jest niczyja, część wciąż tajna.