Poniższy wywiad ukazał się w POLITYCE w kwietniu 2017 r.
Adam Szostkiewicz: – Wydał pan właśnie „Żywoty świętych poprawione ponownie”. Imponująca księga, ale po co o polskich świętych mieliby czytać niewierzący?
Zbigniew Mikołejko: – Święci to jeden z kluczy do polskich dziejów. Wierzący czy niewierzący, wszyscy mamy do czynienia z nadobecnością Kościoła w Polsce, co czyni obecność świętych tematem niesłychanie ważnym. Uważam wręcz, że bez zrozumienia funkcji i obecności polskich świętych w naszej zbiorowej wędrówce przez stulecia nie da się zrozumieć polskości. W nich bowiem dzieje polskie zostają ucieleśnione, znajdują swój osobowy wyraz. Staram się więc polskich świętych pokazać jak ludzi z krwi i kości. Odczytał pan zresztą tę intencję znakomicie w recenzji z pierwszej wersji tej książki pt. „Papieros brata Alberta”. A poza tym jest we mnie nałogowa potrzeba całości. Chciałem więc zebrać wszystkich, i kanonizowanych dawniej, i tych niedawno wyniesionych na ołtarze. Od Wojciecha, czyli od początków polskiej państwowości, do Jana Pawła II. I w moim odczuciu wielki obszar naszej historii w ten sposób zostaje jakby kulturowo i duchowo domknięty. A papież Polak to jakieś jej zwieńczenie. Gdy umarł, poczułem zresztą swoistą wyrwę.
Bo należy pan do pokolenia, któremu Jan Paweł II towarzyszył przez całe dorosłe życie.
Interesowałem się nim, odkąd został kardynałem. Czytałem choćby jego najważniejszą książkę filozoficzną „Osoba i czyn” i pisałem o niej. I to my, pan i ja, jesteśmy w istocie tym pokoleniem Jana Pawła, a nie ci młodzi z 2005 r. Przywołuję nadto słowa Czesława Miłosza, który ujmował go w kategoriach niemal mistycznych: „Polska dostała króla, i to takiego, o jakim śniła: z piastowskiego szczepu, sędziego pod jabłoniami, nosiciela wiary mesjanicznej”.