Jacek Żakowski: – Wybrał pan Egipt, żeby żyć „spokojniej i bezpieczniej” niż w Polsce, a tu ledwie dwa lata minęły i znalazł się pan w ogniu rewolucji.
Piotr Ibrahim Kalwas: – Bez przesady z tym ogniem. Egipt jest niezwykle bezpiecznym i przyjaznym krajem. Teraz mamy chwilowe przesilenie. Ale wciąż – jak na rewolucję – jest to niebywale spokojne i przyjazne miejsce.
Widzimy walki na ulicach i ewakuację turystów.
Niech pan przypomni sobie, co niedawno działo się w Atenach, a nawet w Londynie.
Ale pan wyniósł się z Polski, szukając bezpieczeństwa. Nie myśli pan o powrocie?
Wyniosłem się, bo jestem muzułmaninem i mój syn jest muzułmaninem. Chciałem żyć wśród muzułmanów i chciałem, żeby mój syn dorastał wśród takich muzułmanów jak my. W Polsce byłby inny. Tu nikt go nie pokazuje palcami. A ja nie czułem się bezpiecznie z powodu dużej przestępczości, wszechobecnych narkotyków, pornografii, chamstwa. Tu tego prawie nie ma. Pod tym względem rewolucja niczego nie zmienia.
Rabowanie sklepów, banków, muzeów pana nie przeraziło?
To trwało dobę. W Aleksandrii głównie przez jedną noc z piątku na sobotę.
Ale już którąś noc stoi pan z sąsiadami na warcie pod waszym blokiem.
Jednak tysiące więźniów uciekło, kradnąc broń strażnikom. To tworzy zagrożenie. Ale gdyby pan widział, jak Egipcjanie się organizują w obliczu takiego zagrożenia, toby pan zrozumiał, dlaczego nie myślę o powrocie.