Już na długo przed ostatnim kryzysem państwa rozwijające się zaczęły dystansować się od modelu gospodarki wolnorynkowej. Finansowe załamanie lat 90. w Azji Wschodniej i Ameryce Łacińskiej zdyskredytowało wiele pomysłów kojarzonych z tak zwanym Konsensem Waszyngtońskim (rozumianym, w największym skrócie, jako liberalizację rynków, deregulację, prywatyzację sektora państwowego, równowagę finansów, obniżanie podatków – przyp. FORUM). W ramach tego konsensu szczególną atencją darzono swobodę przepływu kapitałów zagranicznych mających przyczyniać się do stymulacji wzrostu gospodarczego.
Fetysz otwartego rynku
Pierwszą nauczką wyniesioną z kryzysu w latach 2000 było pozbycie się tej wiary. Jedną z konsekwencji kryzysu finansowego 2008/2009 było odkrycie przez Amerykanów i Brytyjczyków tego, co Azjaci wymyślili już ponad dziesięć lat temu: że otwarte rynki kapitałowe, w połączeniu z nieuregulowanym sektorem finansowym, to doskonała recepta na katastrofę.
Gospodarcze miraże
Pod wpływem kryzysu azjatyckiego wielu amerykańskich ekspertów przestało nawet zalecać krajom rozwijającym się szybką liberalizację, a w jej miejsce zalecali tzw. sekwencjonowanie, czyli liberalizację - ale dopiero po wcześniejszym zbudowaniu silnego systemu regulacji i nadzoru bankowego. Zabawne, że ci sami eksperci dostrzegali u innych niebezpieczeństwa kryjące się w gigantycznym, nieuregulowanym i nakręconym złymi kredytami sektorze finansowym, ale nie widzieli ich w Stanach Zjednoczonych, gdzie w 2008 r. doszło do wielkiego kryzysu. Kraje, które podążały tą samą drogą co USA – Islandia, Irlandia czy niektóre państwa Europy Wschodniej – zostały nieźle posiniaczone i wciąż trudno im się pozbierać.