Osoby czytające wydania polityki

„Polityka” - prezent, który cieszy cały rok.

Pierwszy miesiąc prenumeraty tylko 11,90 zł!

Subskrybuj
Świat

Filozof na wojnie

SYLWETKA: Bernard-Henri Lévy

Popularność BHL to efekt jego reporterskich wypraw – jego relacje z miejsc ogarniętych konfliktem nadawały ton francuskiej opinii publicznej. Na zdjeciu: filozof wsród rebeliantów w Darfurze, marzec 2007 r. Popularność BHL to efekt jego reporterskich wypraw – jego relacje z miejsc ogarniętych konfliktem nadawały ton francuskiej opinii publicznej. Na zdjeciu: filozof wsród rebeliantów w Darfurze, marzec 2007 r. DUCLOS/SIPA / EAST NEWS
W ubiegłym tygodniu do Bengazi przyjechało trzech zwycięzców libijskiej kampanii NATO: prezydent Francji Nicolas Sarkozy, premier Wielkiej Brytanii David Cameron i filozof Bernard-Henri Lévy, który do niej doprowadził.
Bernard-Henri Lévy - BHL, jak skracają go Francuzi, jest najsłynniejszym intelektualistą Republiki.SIPA/EAST NEWS Bernard-Henri Lévy - BHL, jak skracają go Francuzi, jest najsłynniejszym intelektualistą Republiki.
Lévy z żoną Arielle Dombasle, byłą aktorką i piosenkarką.PINSON CHRISTIA/SIPA/EAST NEWS Lévy z żoną Arielle Dombasle, byłą aktorką i piosenkarką.

Libijscy rebelianci musieli się uśmiechnąć, gdy w pierwszych dniach marca ujrzeli wysłannika Francji. Do Bengazi przyjechał w ciężarówce z warzywami, ale wyglądał, jakby wyszedł z pokazu mody w Paryżu: biała koszula rozpięta prawie do pępka, garnitur z najwyższej półki, do tego szal i burza włosów starannie zaczesanych do tyłu. W Trypolisie Muammar Kadafi wysłał właśnie myśliwce przeciwko demonstrantom, powstanie w Bengazi zdawało się gasnąć, a NATO zachodziło w głowę, co zrobić, by nie musieć interweniować w Libii. Bernard-Henri Lévy poprosił o spotkanie z przywódcami rebelii, a po rozmowie wyjął telefon satelitarny i zadzwonił do Nicolasa Sarkozy’ego: „Mam tu świetnych ludzi. Zgodziłbyś się ich przyjąć w Paryżu?”.

Kilka dni później delegacja wolnej Libii w asyście dyżurnego filozofa Francji weszła bokiem do Pałacu Elizejskiego. Po rozmowie z Sarkozym Libijczycy ogłosili mediom, że prezydent uznał ich rząd tymczasowy, a sam Lévy poinformował, że Sarkozy popiera użycie siły, by zapobiec ludobójstwu w Libii. Minister spraw zagranicznych Francji Alain Juppé o wszystkim dowiedział się po fakcie. Lévy, zapytany później przez „Le Monde”, jaki ma tytuł do występowania w imieniu kraju, odparł: „Moją jedyną legitymacją jest sumienie”. Skromność kazała mu wziąć do Bengazi fotografa, by uwiecznił francuskiego myśliciela, jak kontempluje leje od bomb, marszczy brwi nad rannymi w szpitalu i w skupieniu słucha wiecu przywódców wolnej Libii.

W ubiegłym tygodniu Lévy znowu zjawił się w Bengazi, tym razem na pokładzie wojskowego samolotu z prezydentem Francji i premierem Wielkiej Brytanii. To Sarkozy razem z Davidem Cameronem przeforsowali najpierw strefę zakazu lotów nad Libią, a później przekonali NATO do interwencji lotniczej. Po pięciu miesiącach bombardowań Trypolis w końcu padł, Kadafi się ukrywa, a przywódcy libijskiej koalicji uznali, że czas zebrać owoce tej ryzykownej eskapady. W Bengazi publicznie gratulowali nowym władzom, a po cichu zabiegali o kontrakty na ropę. Lévy sprawiał wrażenie lekko skrępowanego: humanitarna interwencja, do której doprowadził, zamieniła się w twardą grę interesów. Poza tym nie przywykł do tego, by stać w czyimkolwiek cieniu.

Modelka i stygmaty

BHL, jak skracają go Francuzi, jest najsłynniejszym intelektualistą Republiki. Autor ponad 30 książek, stały uczestnik narodowych debat, ma pogląd na wszystko: zawsze słuszny, poruszający i niepokorny. Tak chce być przynajmniej widziany, taki wizerunek pielęgnuje też na autorskiej stronie internetowej, gdzie od razu wiadomo, że gospodarz jest kimś wielkim: zakładki pozwalają poznać bliżej „jego biografię”, „jego filozofię”, „jego dzieła”, a także „jego walki”.

Bo Lévy to nie jakiś kanapowy intelektualista, tylko człowiek czynu, który dla idei pojedzie na linię frontu i połączy libijskich rebeliantów z prezydentem Francji. Współczesny Ernest Hemingway i André Malraux w jednym? Chyba nie do końca.

Intelektualiści raczej nie wszczynają wojen, nie pozują w kolorowych magazynach i nie żenią się z modelkami. Syn sefardyjskich Żydów, Lévy urodził się w Algierii w rodzinie zamożnych przemysłowców. Po ojcu odziedziczył koncern drzewny, którym nawet krótko zarządzał, zanim w 1997 r. sprzedał go za 750 mln franków François Pinaultowi, drugiemu najbogatszemu biznesmenowi Francji. Jak na przyjaciela biednych BHL zgromadził spory majątek: razem z Arielle Dombasle, byłą pięknością, która próbowała sił jako aktorka i piosenkarka, dysponują ekskluzywnym apartamentem w centrum Paryża i XVIII-wiecznym pałacykiem w Marakeszu. Lévy ma też udziały w kilku firmach i zasiada w radzie nadzorczej „Le Monde”.

Ale tym, co budzi największe kontrowersje, jest jego próżność. Nawet we Francji nie ma drugiego intelektualisty, który by publicznie ogłaszał, że od 20 roku życia nagrywa tajny dziennik, który zostanie zniszczony w razie jego nagłej śmierci. Kilka lat temu twierdził, że ma stygmaty, a jego żona do dziś wspomina, jak na pierwszym spotkaniu wzięła go za Jezusa Chrystusa i podobno wciąż zwraca się do męża per vous, czyli „proszę pana”.

Nie wiadomo, ile w tym wszystkim prawdy, ale jedno jest pewne: BHL do perfekcji opanował sztukę autokreacji. Ubóstwiany przez jednych i pogardzany przez drugich, jest wszechobecny we francuskim życiu publicznym, choć wszyscy wiedzą, że więcej w nim dandysa, playboya i dyletanta niż myśliciela, filozofa i intelektualisty.

 

 

Co myślał Pearl

Na nagraniu sprzed 34 lat widać młodego chłopaka w koszuli już wtedy rozpiętej do pół torsu, z burzą włosów na głowie i papierosem w ręce teatralnie podpartej na łokciu. W latach 70. w telewizji wolno jeszcze było palić, a tamten występ zrobił z Lévy’ego intelektualną gwiazdę Francji. Razem z siedzącym obok André Glucksmannem, byłym maoistą i jednym z liderów rewolty studenckiej 1968 r., stanowczo odcięli się od marksizmu, wskazując na stalinowskie i maoistowskie zbrodnie, których większość francuskiej lewicy wolała wówczas nie dostrzegać. Okrzyknięto ich „nowymi filozofami”, następcami „starych” myślicieli z pokolenia Jeana-Paula Sartre’a i Raymonda Arona.

Lévy istotnie wykładał filozofię, ale karierę zrobił tak naprawdę jako reporter wojenny jeżdżący w środek gorących konfliktów, by relacjonować cierpienia cywilów i zbrodnie reżimów. Zaczął od wojny o niepodległość Bangladeszu, nadawał pod ostrzałem snajperów z Sarajewa, w Afganistanie jako ostatni rozmawiał z Ahmadem Szahem Masudem, zanim zabili go zamachowcy z Al-Kaidy, oglądał spalone wsie w Darfurze i ślady rosyjskich bombardowań w Gruzji.

Z początku obserwator, z czasem sam stał się bohaterem wydarzeń, posłańcem świata zachodniego z własnego mianowania, który na miejscu pociesza cierpiących, a po powrocie mobilizuje opinię publiczną przeciwko klęskom głodu, ludobójstwu i łamaniu praw człowieka. W tej roli był zresztą bardzo skuteczny.

Ale żeby zostać prawdziwym filozofem, Lévy’emu zabrakło dyscypliny. Poza dwiema wczesnymi pracami – „Barbarzyństwem z ludzką twarzą” oraz „Ideologią francuską” – większość jego książek to autobiograficzne relacje z kolejnych misji albo zbiory luźnych przemyśleń na wielkie tematy. Historycy wielokrotnie wytykali mu zmyślanie faktów, a filozofowie zarzucają powierzchowność i nieuczciwość intelektualną. W książce „Kto zabił Daniela Pearla?”, opisującej wyprawę Lévy’ego tropem amerykańskiego dziennikarza zabitego w Pakistanie, autor pokusił się nawet o przytoczenie myśli Pearla tuż przed śmiercią. „To człowiek, którego intelekt został zniszczony przez własne ego” – powiedziała o BHL wdowa po dziennikarzu.

BHL broni DSK

Ale najcięższy cios Lévy zadał sobie sam. W wydanej w ubiegłym roku książce „O wojnie w filozofii” zamieścił obszerną krytykę myśli Immanuela Kanta, podpierając się wnioskami niejakiego Jeana-Baptiste’a Botula. Ów mało znany filozof i badacz Kanta nie napisał żadnej książki, ale wdzięczni uczniowie wydali pośmiertnie serię wykładów, jakich udzielił w Paragwaju dla wspólnoty emigrantów z Królewca, żyjących ściśle według kantowskich reguł. Gdyby Lévy sprawdził źródła, szybko by ustalił, że Botul jest postacią całkowicie wymyśloną, a jego rzekomą książkę napisał dziennikarz satyrycznego tygodnika „Le Canard Enchainé” Frédéric Pagès. BHL był zmuszony przyjąć ubiegłoroczną nagrodę Botula za krzewienie jego fikcyjnego dorobku.

Kompromitacji było ostatnio więcej. W maju Lévy stanął w obronie aresztowanego za gwałt Dominique’a Strauss-Kahna, porównał go do Dreyfusa i sugerował, że pokojówka wzięła udział w spisku przeciwko kandydaturze DSK w wyborach prezydenckich. Po żarliwym obrońcy praw kobiet, który zabiegał niedawno o ułaskawienie Iranki skazanej na ukamienowanie, spodziewano się raczej, że weźmie stronę ofiary, a nie rzekomego sprawcy. Ale tak się złożyło, że DSK należy do jego przyjaciół, a tych BHL konsekwentnie broni – z podobnych przyczyn dwa lata temu oburzał się na aresztowanie Romana Polańskiego w Szwajcarii. Spadające nakłady i rosnące zniechęcenie do jego osoby mogły być jednym z powodów, dla których zaangażował się w sprawę Libii.

Do dziś nie jest jasne, czy w Bengazi zjawił się z własnej inicjatywy, czy na prośbę Sarkozy’ego. Ale prawicowego prezydenta i lewicowego intelektualistę łączy więcej, niż można by się spodziewać: znają się od dawna, w latach 80. jeździli nawet razem na wakacje, choć Lévy w przeciwieństwie do Glucksmanna odmówił Sarkozy’emu poparcia w wyborach prezydenckich. Jak sam dziś mówi, w sprawie Libii „Sarkozy posłużył się mną, a ja nim”. Prezydent znalazł w nim człowieka, który nadał lukratywnej interwencji wojskowej status misji humanitarnej, a intelektualista dostał porcję nagłówków w gazetach, które mają podreperować jego nadszarpnięty wizerunek.

Polityka 39.2011 (2826) z dnia 21.09.2011; Świat; s. 53
Oryginalny tytuł tekstu: "Filozof na wojnie"
Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Kultura

Mark Rothko w Paryżu. Mglisty twórca, który wykonał w swoim życiu kilka wolt

Przebojem ostatnich miesięcy jest ekspozycja Marka Rothki w paryskiej Fundacji Louis Vuitton, która spełnia przedśmiertne życzenie słynnego malarza.

Piotr Sarzyński
12.03.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną