Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Świat

Japońskie dylematy

Przegrani i wygrani wyborów w Japonii

Powrót konserwatywnej Partii Liberalno-Demokratycznej i Shinzo Abe na stanowisko premiera Japonii odzwierciedla brak lepszej alternatywy.

PLD wraca do władzy po ponad 50 latach rządów i krótkiej, trzyletniej przerwie, kiedy stracili stery na rzecz Partii Demokratycznej. Wracają, mimo że wcześniej oskarżano ich o stworzenie korupcyjnego układu pomiędzy rządzącymi, wielkim biznesem i rozbudowaną biurokracją, a samego Abe, po roku rządzenia, zapamiętano nie tylko jako „jastrzębia”, ale i jednego z gorszych przywódców ostatniej dekady; bez charyzmy i pomysłów w polityce krajowej, a poza granicami stosującego technikę wybielania Japonii z niepochlebnych działań z czasów II wojny światowej.

Japończycy zagłosowali jednak na PLD, ponieważ rządząca przez ostatnie lata Partia Demokratyczna nie spełniła ich oczekiwań. Miała odmłodzić Japonię i rozbić istniejące od lat układy, a tymczasem zupełnie nie wykorzystała swojej szansy. Od 2009 r. demokraci trzy razy zmieniali premierów, podnieśli podatki i byli nieporadni jak dzieci podczas katastrofy w Fukuszimie, a w dodatku deficyt budżetowy w czasie ich rządów wzrósł pięciokrotnie i dziś stanowi prawie 10 proc. gospodarki. Japonia dryfowała już wcześniej, w czasie rządów PLD, ale i za rządów demokratów wcale nie nabrała rozpędu. Dlatego w rzeczywistości Japończycy nie głosowali za konserwatystami tylko przeciwko demokratom.

Poza tym kiedy Abe był pierwszy raz premierem jego misja stworzenia pięknej i dumnej ze swojej historii Japonii nie trafiała na tak podatny grunt jak teraz. Dziś wiele się zmieniło. Chiny nie tylko prześcignęły gospodarczo Japonię, ale i bardziej aktywnie naciskają na odbieranie kontrolowanych przez Japończyków wysp Senkaku, które Pekin nazywa Diaoyu. A gwałtowne demonstracje antyjapońskie w Chinach przekonały wielu Japończyków, że nowe Chiny już się ich nie boją i teraz zaczynają być krajem, którego to raczej Japonia powinna zacząć się obawiać.

Reklama