Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Świat

Symulując lokację

Niezwykła podróż po Rosji z Google Street View

Google Street View
Sowiecka. Ulic o tej nazwie jest w Rosji 12 tysięcy.
Google Street View
Google Street View
Google Street View
Google Street View
Okładka aktualnego wydania magazynu „Ha!art”ha!art/mat. pr. Okładka aktualnego wydania magazynu „Ha!art”

Władywostok

Spuszczam się żółtym człowieczkiem na obwodnicę prosto pod koła nie wiem ilu samochodów. Wygląda mi to na dziesięciopasmówkę, ale mogę się mylić, bo nie ma pasów. Coś mi mówi, że nie zwiedzę miasta w trzy godziny. Jest wielopoziomowe jak parking podziemny albo gra logiczna. Jakaś laska idzie na bosaka. Nie pytam jej o drogę do centrum. Wcale nie dlatego, że nie ma aparatu mowy i jest zbiorem pikseli. Gdzie jest osiedle ludzkich spraw? Przenoszę żółtego człowieczka 500 metrów dalej.

Osiedla we Władywostoku nie różnią się od tych z sąsiednich miast. To bezpieczeństwo i komfort, którego potrzebujesz. Doskonała lokalizacja oraz wygodne rozwiązania komunikacyjne dla Ciebie i Twojej rodziny. Jestem na rewirze. Przez chwilę jest ze mną też grupa wulkanizatorów, z czego jeden na fotelu na kółkach. Zakład jest spory. To popularny w Rosji pomysł na biznes. Każde blokowisko ma tu swojego osiedlowego wulkanizatora. Idę na szlifa po zespole budynków z wielkiej szarej płyty zdobionej meandrem i dowiaduję się, że spółdzielnia mieszkaniowa nie próżnuje. Kwietniki kaskadowe, klomby z recyklingu, 100% handmade, DIY, fair trade, moda zrównoważona. Zużyte ogumienie wytoczono z zakładu i przemianowano na donice. Opony pomalowano w jednym kolorze albo we wzorki. Wytyczają alejki, odgradzają place. Im wyżej postawione osiedle, tym więcej botoksu dostaje. Na horyzoncie różowe kosze na śmieci i balustrady muśnięte czerwoną, białą i niebieską farbą.

„Ładnie tu” – myślę i oglądam widoczki z jakiegoś wysokiego punktu. Miasto przypomina Los Santos. Na głównej skręcam w lewo, policejski zatrzymuje jakiś dziwny samochód z grzybem na dachu, klikam, klikam. Mogłabym tu grać w gietea. Zaczyna padać. Przemieszczam się przez części miasta, których nie chce mi się wymieniać. Trafiam na drogę dzielącą jak przedziałek dwie jednostki osadnicze. To właściwie dwie drogi idące równolegle: asfaltowa i gruntowa, pośrodku krawężnik. Apartamentowce naprzeciwko gnijących chat. Rosjana100%.jpg.

Udaję się w podróż na zachód. Drogę przecinają rury ciepłownicze, tworząc fatamorganę mety, łuku tryumfalnego albo Nowej Huty. Wzdycham, że „jak w domu”. Żółty człowieczek zostaje w miejscowości Progress. Obiadokolacja, nocleg.

Klikam. Mijam nieużytki, odłogi, diaspory chwastów, luksusowe samochody terenowe, Hugo-Badera w łaziku.

Irkuck

Obchód rozpoczynam w 130 kwartale, czyli w specjalnie stworzonej strefie zabytków, gdzie zachowano i odrestaurowano historyczną drewnianą zabudowę. Kręcę się trochę po dzielni, ale moja noga więcej tu nie postanie. Potiomkinowska wioska w środku miasta. Za czysto tu i śmierdzi celowością. Uwaga! Turysta z Europy chętnie pozna absurdalne, śmieszne, smutne, brzydkie zakątki Rosji, zrobi im zdjęcie i uczciwie doniesie, że to nie kraj, tylko stan umysłu, oraz że co dzieje się w Rosji, niech zostanie w Rosji.

Nawierzchnia jest równa, ale jeśli w ogóle gdzieś zmierzam, to robię to opłotkami, przez place zabaw dla niegrzecznych dzieci. Stalowa konstrukcja wymarłego mamuta z trąbą-zjeżdżalnią celującą w habździe albo zjeżdżalnia prosto na drzewo czy ulicę – to popularne narzędzia tortur w tej okolicy, akceptowalne w kontekście testowania bólu od małego. Bardzo ważny jest też kontakt ze sztuką site-specific. W tym celu powstały rzeźby ready-made oraz instalacje w przestrzeni publicznej wykonane z kolorowych rurek albo kompozycje z materiałów budowlanych. Albo ich dekompozycje. Otwarte studzienki kanalizacyjne są bazą. Przemierzam okolicę. Biednale trwa. Mam wrażenie, że nigdzie nie wyjechałam.

Nie wiem, gdzie jestem, ale za rogiem spotykam pacana w przykucu z czarną reklamówką. Kucamy chwilę razem, on przed cerkwią, ja przed kompem. Jednoczymy się w przykucu. Google nas jednoczy. Google nas spaja. Google jest spoiwem naszej słowiańskości. Nogi wchodzą mi do dupy. Kwateruję się w kuchni. Suchy prowiant. Bezrefleksyjne klikanie w przypadkowe punkty na mapie miasta.

Klikam drogą gruntową. Co dwa kliknięcia mijam kursującego gdzieś chłopa. Wysokość słońca nad horyzontem wskazuje poranek. Docieram do sklepu spożywczego Sukces. Tam spotykam pierwszą zmianę karierowiczów badających wytrzymałość ławki. Uśmiech, Szczęście, Wygrana, Zwycięstwo, Marzenie, Wszystko będzie OK, Prosiaczek, Piąteczek. Nazwy lokalnych sklepów spożywczych wyrażają ludzkie dążenia i zapisane są Pepsi fontem.

Sowiecka. Ulic o tej nazwie jest w Rosji 12 tysięcy. Przy tej mieści się szare osiedle chruszczowek, ale dziś przyjechał wielki dmuchany park rozrywki z cerkiewnymi kopułami i kompleksem dmuchanych basenów wypełnionych wodą. Uwieczniam ten moment na skrinszocie. Prt Sc or it doesn’t exist.

Krasnojarsk

Przedmieście dostarcza przystanków, których nie powstydziłaby się Kopenhaga. Przed nami kompleks obiektów o obłej, spłaszczonej formie w kolorze niebieskim. Przystanek + toi toi to skandynawska prostota, która nie przemawia do pasażerów, bo czekają na marszrutkę poza obiektem w odstępach od siebie tak równych, w jakich sadzą ziemniaki. Na miejscu dojenie kwasu chlebowego z beczkowozu.

Jest sobota. Pod klatką schodową czeka limuzyna ze złotymi obrączkami na dachu. Wsiądą do niej Jura&Larisa. Kamerzysta pokazuje, że nie zmieścimy się na wewnętrznej. Transport do centrum zajmuje godzinę.

Na ulicy Weinbauma rozglądam się już nie tylko na boki, bo pojawia się pierwsza tendencja wertykalna w architekturze, czyli lokalny Big Ben. W jego cieniu Hotel Europa, dom handlowy Eurazja przypominający kurę trzymającą w dziobie bombę zegarową (Dugin byłby dumny). Jest 26 stopni Celsjusza. Na dachu Pałacu Westminsterskiego stoi zgaszony neon. Łażę tam i z powrotem, zoomuję, próbując dojrzeć napis od każdej dupy strony, ale zasłaniają go krzaki albo razi mnie słońce, a jeśli wrócę tu po południu, to i tak będzie południe. Rozwiązanie podaje zdjęcie sferyczne miejsca wykonane po zmroku i z brokatową posypką. „Krasnojarsk Miasto Odznaczone”. Patrzę na konstrukcję mostu, pod którym stoję. Anuluję swój pobyt w tym miejscu.

Wzdłuż Jeniseju rozciąga się promenada i znów chruszczowki. Na balkonach wiszą banery: „POKOJE DO WYNAJĘCIA”, „SAUNA”, „SPRZEDAM CHATĘ”, „POZDROWIENIA DLA REKTORA DROZDOWA! Z OKAZJI NOWEGO ROKU AKADEMICKIEGO!”. Nudzi mi się. Próbuję wejść do bramy, czasem to się udaje, tym razem jednak odbijam się od niewidzialnej ściany. Idę na spacer wzdłuż Jeniseju, tak jak robią to ludzie na wakacjach. Mikrofalówka wybija czas biwaku.

Jekaterynburg, Bieriozowskij

Włączam się do ruchu. To samo robią ciężarówki. Obok mnie podskakuje chłop bez nogi. To mój paputczik. Ślepy los drogi życia nam splótł, jak śpiewa Maxel. Ciśniemy razem pod prąd. Skrzyżowanie, skręcam w lewo pomimo zakazu. Tak wypadło, bo wcześniej skręcałam w prawo. Na street view nie trzeba mieć prawka, czekać na zielone ani stać w korkach. Turystyka ekonomiczna. Doiwo to moje paliwo.

Jekaterynburg to ławki rosyjskich raperów i trzepaki ich fanek. Urodził się tu też Borys Jelcyn i został zamordowany car Mikołaj II wraz z rodziną. Znajduje się tu pomnik klawiatury QWERTY i można na nim siedzieć. Niestety skradziono klawisze F1, F2, F3, Y oraz klawisz Windows. Przybyłam tu, by odbyć pielgrzymkę śladami rapera AK47, który żyje i tworzy. W planie wycieczka w rodzinne strony do miasteczka satelickiego Bieriozowskij, przed dom kultury Sowriemiennik i klub nocny Base, gdzie dorastał, stawał się człowiekiem i artystą.

Mapa wolno się ładuje, podobnie jak zdjęcia, mieszkańcy nie wyglądają, bo zamazano im twarze jak należy. Robię sobie herbatę. Do Parku Zwycięstwa prowadzą dwa wejścia. Przed jednym z nich stoi czołg, przed drugim fragment Panteonu i autokar z napisem na szybie: „UJ364NY”. Miasteczko składa się z zabudowy niskiej i wysokiej, zamieszkałej i nigdy nieukończonej. Jest tu sporo opuszczonych budynków, do których nie mogę wejść, ale znam je z teledysków. Stoję chwilę pod oknem, w którym on rymował. Dalej dziś nie idę. Jem kremówkę.

Kinga Raab – znawczyni Rosji, tłumaczka, zamieszkała w Runecie, podróżuje na google street view.

Artykuł pochodzi z najnowszego numeru magazynu „Ha!art”, który ukazał się na rynku we wtorek, 3 marca. Partnerem medialnym najnowszego „Ha!artu” jest POLITYKA.PL.

Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Ja My Oni

Jak dotować dorosłe dzieci? Pięć przykazań

Pięć przykazań dla rodziców, którzy chcą i mogą wesprzeć dorosłe dzieci (i dla dzieci, które wsparcie przyjmują).

Anna Dąbrowska
03.02.2015
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną