Podczas ogólnokrajowej obławy w Heikendorf koło Kilonii funkcjonariusze niemieckiej policji natrafili na posąg nagiego wojownika, dzierżącego miecz w wyciągniętej lewej ręce. To prawdopodobnie oryginał słynnej rzeźby Arno Brekera „Die Wehrmacht”, zdobiącej niegdyś jedno z wejść do Nowej Kancelarii Rzeszy. Z kolei w Bad Dürkheim, niedaleko granicy z Francją, w ręce śledczych wpadły inne dzieła Brekera, rzeźby Fritza Klimscha i dwa gigantyczne rumaki dłuta Josefa Thoraka.
Dzieła skonfiskowane przez policję to tzw. sztuka nazistowska – powstały w czasach III Rzeszy na zamówienie totalitarnego państwa. Teraz wszystkie znaleziska – przez lata uważane za zaginione – staną się własnością federalną. I federalnym problemem.
W Niemczech to wciąż delikatny temat. Dowodem była choćby dyskusja, która przetoczyła się tutaj w 2006 r., tuż przed piłkarskimi mistrzostwami świata. Rozgorzał wówczas spór o rzeźby stojące przed Stadionem Olimpijskim w Berlinie. Powstały w latach 30. (wśród projektantów znów pojawia się Breker) i, zdaniem krytyków, ukazują rasistowski ideał człowieka.
„Wyburzyć wszystko!” – postulował Ralph Giordano, zmarły w ubiegłym roku pisarz żydowskiego pochodzenia. Inni chcieli, by przynajmniej na czas mundialu rzeźby zostały zasłonięte. Ostatecznie zostawiono je w spokoju, a kibice byli prawdopodobnie zbyt przejęci meczami, aby je zauważyć.
Zniszczyć, ukryć, zapomnieć
„Wyburzyć wszystko!” – tej dewizy chętnie trzymano się w pierwszych latach i dekadach po wojnie. Niezależnie od tego, że część nazistowskich rzeźb, malowideł czy budynków nie przetrwała działań wojennych, wiele zostało świadomie zniszczonych już po 1945 r.