Hiszpanie są zmęczeni, chcą cofnąć wskazówki zegara o godzinę. Uda się tym razem?
Długie letnie wieczory i kolacje w kawiarnianych ogródkach przeciągające się do północy to w Hiszpanii nic dziwnego. Hipermarkety otwarte są tam do dziesiątej wieczorem, a czas najlepszej oglądalności w telewizji przypada na około jedenastą trzydzieści. Toczone w czerwcu przedwyborcze debaty liderów partii kończyły się grubo po północy.
Hiszpanie żyją zsynchronizowani ze słońcem, ale równocześnie pracują przez to do późnego wieczora, śpią krócej i generalnie są wykończeni. W Hiszpanii, poza Wyspami Kanaryjskimi, od czasów generała Franco obowiązuje ten sam czas co w Berlinie czy w oddalonej o ponad 2 tys. km Warszawie. Mimo że Madryt leży na tej samej linii długości geograficznej co walijskie miasto Swansea i zegary powinny wskazywać godzinę tę samą godzinę co w Wielkiej Brytanii.
Hiszpański czas urzędowy to zasługa generała Franco, który chciał w ten sposób dostosować faszyzujący podczas II wojny światowej kraj do godziny obowiązującej w Berlinie. W Paryżu urzędowy czas zmienił Hitler, zaraz po tym jak zajął miasto w 1940 r., tak aby rozkazy dochodzące z Berlina nie zostały wykonane o złej godzinie.
Jeszcze do lat 40. XX wieku Hiszpania, Francja i Portugalia miały ten sam czas urzędowy co Wielka Brytania – zegary wskazywały tam godzinę wcześniej niż w krajach Europy Wschodniej. Sytuacja zmieniła się dopiero w czasie II wojny światowej, ale o ile Wielka Brytania po wojnie wróciła do dawnego czasu, Hiszpanie pozostali przy starym, jak coraz częściej widać – niezbyt wygodnym dla życia.
Hiszpanie narzekają, że godzina spóźniona względem prawdziwego położenia słońca zmniejsza ich produktywność, powoduje choroby, opóźnia czas posiłków i sprzyja wypadkom na drogach.