Czy umiędzynarodowienie sprawy polskiej było wynikiem działań polskiej dyplomacji? Otóż podkreślić trzeba, iż miała ona w latach 1938-1939 bardzo słabe rozeznanie zagrożeń, które rysowały się coraz wyraźniej przed naszym krajem. Przede wszystkim Wierzbowa (siedziba polskiego MSZ) nie doceniała determinacji Hitlera, nie miała prawidłowego rozeznania rzeczywistych intencji Paryża i Londynu, przeceniała własny potencjał militarny. Minister Józef Beck i jego współpracownicy łudzili się, że Hitler pod wpływem zdecydowanej postawy Polski, wspartej gwarancjami Zachodu, w ostatniej chwili cofnie się. Błędem było również opieranie naszych planów obronnych na pomocy sojuszników. Polscy dyplomaci i sztabowcy wzięli angielskie i francuskie obietnice za dobrą monetę, chociaż nie brakowało sygnałów, iż są one bez pokrycia. Polskie naczelne dowództwo nie rozumiało - małe pocieszenie, że nie tylko ono - ducha nowoczesnej wojny, łudząc się, iż można będzie przedłużyć polski opór na miesiące, może nawet lata. Najbardziej chyba jednak obciąża polskie sfery rządzące brak rozpoznania kierunku zmian w stosunkach niemiecko-rosyjskich. Najbardziej unaocznia to zaniedbanie okoliczność, iż Amerykanie mieli informacje o treści tajnego protokołu do paktu Ribbentrop-Mołotow wkrótce po jego podpisaniu, podczas gdy polski rząd i Naczelny Wódz nie wiedzieli 17 września 1939 r., czy Rosjanie wkraczają do Polski jako wrogowie czy sojusznicy.
Gdyby wiedzieli, iż Niemcy nieuchronnie zaatakują z zachodu, Rosjanie uderzą ze wschodu, a sojusznicy będą się temu bezczynnie przyglądać - czy Mościcki, Beck i Rydz-Śmigły zaryzykowaliby wojnę? Mam co do tego wątpliwości.
Co powinien był Beck czynić? Kontynuować z żelazną konsekwencją politykę, którą prowadził aż do kryzysu monachijskiego. Pragnął on, kosztem innych (Austrii, Czechosłowacji) odwrócić widmo konfrontacji z potężnym sąsiadem.