Krajem szczególnie oddziałującym na moją wyobraźnię była zawsze Irlandia. Nie tylko z powodu historycznych powinowactw z Polską – katolicyzmu, przegranych powstań, hartu w zrzucaniu obcego jarzma, skłonności do alkoholi otrzymywanych ze zbóż i kartofli. Także z powodu najlepszej w Europie poezji. Sympatię wzmagało zainteresowanie kulturą celtycką, irlandzkimi legendami i mitologią, muzyką The Chieftains, Cranberries, Clannad, U2, Enyi, Van Morrisona, Sinead O’Connor, Kate Bush czy Marka Knopflera.
Po latach przyszło spotkanie z marzeniami. Pierwsza podróż, w 1997 r., to prawdziwa „Magical Mystery Tour”, w czasie której przemierzyłem kawał Irlandii południowozachodniej. Druga, niespełna dziesięć lat później, przywiodła mnie do miejsca, którego najchętniej bym nie opuszczał – na Achill Island, najdalej na północny zachód wysuniętą wyspę Irlandii.
Irlandia euforyczna
Przy okazji pierwszej wizyty w Krakowie irlandzkiego noblisty Seamusa Heaneya w 1994 r., na rok przed Nagrodą Nobla, zaprosiłem na promocję tomu jego wierszy śląski zespół Carrantuohill, wykonujący muzykę celtycką. Z chłopcami z Rybnika i Żor połączyła nas serdeczna przyjaźń. W trzy lata później zaproponowali mi odbycie wspólnej wyprawy po Irlandii razem z Jurkiem Owsiakiem, który realizował tam kolejny odcinek swojej „Kręcioły” – z Tarantulami (jak ich ochrzcił) w roli głównej. Nasza wizyta sponsorowana była przez dość znane irlandzkie firmy Jameson i Guinness, co zaważyło zarówno na wyborze zwiedzanych obiektów, jak i pośrednio na formie i stanie ducha uczestników wyprawy.
Na pierwszy ogień poszła destylarnia Jamesona. Po przejściu przez hale z ogromnymi kadziami, po zapoznaniu się z historią najsłynniejszej irlandzkiej whiskey, wylądowaliśmy w probierni, gdzie mistrz ceremonii zaprosił nas do stołów.