W Stanach odbyły się w miniony wtorek wybory do Kongresu, ale w jednym mieście nie oddano żadnego głosu: w Waszyngtonie. Choć mieszkańcy oglądają na co dzień Biały Dom i Kapitol, nie mają prawa wybierać ani własnych senatorów, ani kongresmenów. W świetle konstytucji USA Dystrykt Kolumbii nie jest bowiem pełnoprawnym stanem, tylko okręgiem federalnym. Władzę sprawuje burmistrz i 13-osobowa rada miejska – ich decyzje podlegają akceptacji Kongresu. Do 1961 r. mieszkańcy Waszyngtonu nie mieli nawet prawa głosować w wyborach prezydenckich, choć płacą najwyższe podatki federalne w całym kraju. Mieszkańcy stolicy od lat zabiegają o przyznanie im miejsc w obu izbach Kongresu. Protest zawędrował nawet na miejscowe tablice rejestracyjne, gdzie widnieje hasło: „Taxation without representation” – opodatkowani, niereprezentowani. Ustawę przyznającą dystryktowi miejsca w Izbie Reprezentantów zablokowali w 2009 r. republikanie – Waszyngton jest zdominowany przez demokratów, więc nadanie mu pełnych praw wyborczych wzmocniłoby pozycję tej partii. W tej chwili mają jedynie delegata w Izbie Reprezentantów z ograniczonym prawem głosu.
O Kongresie – czytaj s. 50.
Polityka
45.2010
(2781) z dnia 06.11.2010;
Flesz. Świat;
s. 10