Czasami nie wiadomo, czy jakieś słowa w polskiej polityce należy traktować dosłownie, serio czy raczej symbolicznie, jako tworzenie atmosfery wzniosłości, która ma porazić małych duchem. Tak jest z wypowiedzią Jarosława Kaczyńskiego, który chce, „by wszystkie cmentarze ze Wschodu przenieść do Polski (...), żeby stworzyć dla nich wielkie mauzoleum, coś monumentalnego, miejsce budowania pamięci narodu”. Wyobraźnia z trudem ogarnia operację przenoszenia wielu(set) tysięcy grobów z całej Rosji (także Ukrainy?, Białorusi?) do jednego olbrzymiego kurhanu w Polsce.
Ale chyba nie o to chodziło prezesowi PiS, to narzecze dla wtajemniczonych, z tego samego co on plemienia. Jego wizja była raczej kolejnym elementem odczłowieczania Wschodu, podkreślania jego nieludzkiego, antypolskiego charakteru. I wskazywania tych, którzy temu Wschodowi sprzyjają. Do tego doszło oskarżenie Komorowskiego, że odpowiada za śmierć trzech osób, które przez jego decyzję co do porządku obrad Sejmu w tamtym feralnym kwietniowym czasie, zamiast pojechać wcześniej pociągiem do Smoleńska, poleciały Tupolewem. To już wymyka się wszelkiej analizie. Ale nie o rozum tu chodzi.
Ma to być po prostu wyraziste tło dla rozpoczynającej się wielotygodniowej akcji smoleńskiej, w której przewidziano kilka kulminacji. Po gorącej, patriotycznej debacie nad losem ministra Klicha przyjdzie czas na polski raport o katastrofie smoleńskiej, który zostanie przez PiS z oburzeniem odrzucony jako zawierający wątek błędów załogi Tupolewa, a zarazem wykluczający zbrodniczy zamach. Będzie się mówiło, że Platforma poszła śladem generał Anodiny, że kala honor polskiego munduru, chodzi na rosyjskim sznurku itd. Potem będzie rocznica 10 kwietnia i wszystkie związane z nią awantury o obchody, obrażanie się rodzin, licytacja na lepszą i gorszą żałobę, zarzuty o brak godności, o patriotyczne deficyty ekipy rządzącej, która chodzi na sznurku itd.
Już się mówi o powtórce z narodowego poruszenia i o potrzebie nakręcenia nowego, natchnionego, obiektywnego filmu „Solidarni 2011”. Wreszcie nadejdzie majowa beatyfikacja Jana Pawła II, a już teraz sympatycy PiS zapowiadają, że trzeba to przedstawiać jako moralny przełom, przebudzenie z koszmarnego snu i bałaganu, w jaki wprowadziła kraj Platforma i jej obcy mocodawcy. W tym scenariuszu był jeszcze amerykański film o wojnie w Gruzji, ale producent podobno wyciął z niego wszystkie sceny z aktorem grającym Lecha Kaczyńskiego, więc tu raczej nici.
Najgorsze, że wszystko już wiadomo, że można przewidzieć płomienne wystąpienia, pochody, patriotyczne ekstazy, setki równie wielkich, co pustych, przewidywalnych do bólu słów. Cały kraj będzie żył wzmożeniem jednej, nie największej partii. A potem zacznie się, co już jest jasne, nieudana unijna prezydencja Polski, czyli Platformy, która będzie chodziła na sznurku mocarstw, Brukseli itd. I tak do wyborów. Ta sztuka jest zgrana jeszcze przed premierą. Czy można by jakoś opuścić widownię?