Gen. Czesław Kiszczak został uniewinniony z zarzutu, że przyczynił się do śmierci górników z kopalni Wujek w grudniu 1981 r. Sąd Okręgowy w Warszawie, który wydał werdykt (a przypomnieć warto, że to już czwarty proces w tej sprawie), nie stwierdził bezpośredniego związku między szyfrogramem, zezwalającym na użycie broni, a masakrą górników, a więc nie znalazł dowodów na winę Kiszczaka i orzekł, tak jak w procesie karnym orzec musiał – niewinny.
Oczywiście prokuratura zapowiedziała apelację i ta sprawa się nie skończy, choć wcześniejsze wyroki (uniewinnienie, umorzenie, raz skazanie na dwa lata w zawieszeniu) nie wróżą żadnego przełomu. Nie zniknie poczucie niesprawiedliwości u tych, którzy chcą przynajmniej symbolicznego zadośćuczynienia za krzywdy stanu wojennego. Za pomocą takich narzędzi, jakimi są kodeks karny i sąd powszechny, tej kwestii się nie rozstrzygnie.
Niestety szansę, aby sprawę osądzić w wymiarze politycznym i moralnym, a być może następnie także w procesach karnych, zmarnowano jeszcze w latach 90. Wtedy bowiem, w latach 1993–97, kiedy u władzy był silny Sojusz Lewicy Demokratycznej (współrządzący z silnym Polskim Stronnictwem Ludowym), kwestią odpowiedzialności za wprowadzenie stanu wojennego, a także wynikające z niego zbrodnie i krzywdy, zajmowała się sejmowa komisja odpowiedzialności konstytucyjnej, kierowana przez prof. Jerzego Wiatra. Liczne opinie konstytucjonalistów wskazywały na nielegalność wprowadzenia stanu wojennego, można więc było wystąpić z wnioskiem o postawienie sprawców owej wojny polsko-polskiej przed Trybunałem Stanu. Sejmowa większość pewna siebie po wielkim wyborczym zwycięstwie w 1993 r.