Mahmud Abbas nie mógł się tego spodziewać w najczarniejszych snach: liderzy Hamasu – Chaled Maszal i Ismail Hanija, którzy jeszcze wczoraj traktowali prezydenta Autonomii Palestyńskiej na Zachodnim Brzegu jak zdrajcę sprawy narodowej – dziś wyciągają do niego rękę i proponują stworzenie wspólnego rządu. Ma to być tymczasowy rząd fachowców, działający aż do wyborów prezydenckich i parlamentarnych, które odbędą się jeszcze w tym roku.
Abbas jest właśnie u szczytu popularności: jeśli we wrześniu poprosiłby walne zgromadzenie ONZ o uznanie suwerennej Palestyny, ponad 130 państw poparłoby go. Tymczasem rzucone przez Hamas pięknie brzmiące hasło jedności grozi sparaliżowaniem tej akcji. Hamas nie może liczyć na taką sympatię ONZ-owskiej rodziny narodów.
Słowo „pojednanie” ma magiczny dźwięk, więc świat przyklasnął inicjatywie, starannie wyreżyserowanej przez egipskich pośredników. Liderzy Hamasu już otrzymali zapłatę za zgodę na to trudne małżeństwo: Egipt otwiera przejście graniczne w Rafah, kończąc tym samym wieloletnią izraelską blokadę Gazy. W tej chwilowej euforii na plan dalszy schodzi pytanie, jak fundamentalistyczny Hamas – w niektórych krajach wciąż jeszcze figurujący na liście organizacji terrorystycznych, wprowadzający w Strefie Gazy prawa szariatu i głoszący konieczność zmazania państwa żydowskiego z mapy Bliskiego Wschodu – może stworzyć wspólny gabinet z Autonomią Palestyńską? Autonomia korzysta z miliardowych dotacji m.in. UE i Stanów Zjednoczonych, skutecznie zarządza Zachodnim Brzegiem i dąży do pokojowego rozwiązania konfliktu bliskowschodniego. Kiedy minie radość, to pytanie powróci ze zdwojoną siłą.