Archiwum Polityki

Na niemistrzowskiej scenie

Jak bida, to do Norwida! Dawno już zauważył rezerwowy wieszcz:

Jak się nie nudzić na scenie tak małej,/ Tak niemistrzowsko zrobionej.

Niemistrzowska scena nie urosła, dalej jest mała. O nudzie jednak nie ma mowy. Polityk jak aktor nie znosi sytuacji, gdy sztuka ma trzy akty, a jego rola kończy się już w akcie pierwszym, przed przerwą. Ani myśli więc zejść ze sceny, gra dalej, zmieniając pospiesznie kostium i repertuar gestów i min. Podobne transfery nikogo nie dziwią. Czasem nawet kwitują je brawa i okrzyki – bis! bis! – zachęcające do kolejnej przebiórki. Niemistrzowska scena wszystko zniesie. Gorzej z widzami, młodymi zwłaszcza.

Na scenie dużo się dzieje. Liderzy partii i ugrupowań, moszcząc miejsca dla swoich w Sejmie i Senacie, dbają o efekty przyciągające uwagę. Bardzo przydatne są rekwizyty dające się odczytać jako symbole. Oto kilka z nich:

Prawica RP – Krzyż i Przedmurze.

SLD – pląsy na rurze.

PJN – pustka po Kluzik,

Hetka-pętelka i guzik.

Platforma – forma i treść miła –

Po sukces prze – przewodnia siła.

PSL – sprawa list tajemnicza:

Komu Pawlak pokaże

gest Kozakiewicza?

Wyliczając czekające nas atrakcje, nie można pominąć sezonowej nowalijki – coraz częściej na deskach scenicznych, w filmach i telewizyjnych rekonstrukcjach niedawnej przeszłości pojawiają się znane postacie – nieżywe, żywe i ledwo żywe. Tu aktor wciela się w Gomułkę, jego kolega zaś w Kliszkę, tam poczłapuje Lepper, ambitna reżyserka próbuje roznieść Wajdę na strzępki, ówdzie zaś przy pomocy Becketta zapolowano z nagonką na generała Jaruzelskiego. Niebawem rozpoczną się zdjęcia do filmu o Wałęsie i daj Boże, żeby Lechowi W. ten film „pasował” bardziej niż spotkanie z Obamą. W powstających dzisiaj dziełach politycznych antybohaterowie, obecni na stronach zaczernionych nienawiścią, płascy są jak papier, skrojeni na miarę pomruków dochodzących z namiotu rozstawionego na Krakowskim Przedmieściu.

A chyba każdy obserwator niemistrzowsko skleconej sceny zauważył, że rośnie popyt na dowcip, więc notoryczni ponuracy przerzucają się żartami, chichocząc i mrugając porozumiewawczo. Niedawno w roli dowcipnisia wystąpił Jarosław Kaczyński. Opowiadał, jak to wybiera się kibitką powożoną przez Tuska i Putina na Sybir. Już się spakował, zaraz kupi kożuch. Bardzo to śmieszne. Tym śmieszniejsze, że powszechnie wiadomo, iż z pakowaniem prezes raczej nie dałby sobie rady, a kupno kożucha, znalezienie sklepu, przymiarka, pytanie o cenę to dla niego bariera trudna do pokonania, odkąd zabrakło przy nim pani Jakubiak. Obowiązek bycia dowcipnym sprawił, że nagle wróciła do łask satyra, satyrycy stali się obiektem pożądania. Zgodnie zresztą z zaleceniami polityki historycznej, bo cóż to za dwór, gdy nie ma zabawiacza rozjaśniającego czarną godzinę. Nawet niesłynący z poczucia humoru Bierut zapraszał do Belwederu Adolfa Dymszę, żeby go rozbawiał. Opowiadają, że podczas jednego z takich seansów, gdy gospodarz rozgadał się i zaczął snuć wizje promiennej przyszłości, Dymsza nie wytrzymał i jęknął:

– Panie prezydencie, kto tu ma opowiadać dowcipy – pan czy ja?

Herbatki w Belwederze to tradycja wywodząca się z czasów II RP. Zapraszano na pokoje szopki pióra poetów Skamandra, żeby Dziadek mógł obejrzeć swoją kukiełkę, śpiewającą:

Patrz, Kościuszko na mnie z nieba,

Co z człowiekiem mogą zrobić,

Trzech lat było mi potrzeba,

Aby mnie tak przyozdobić –

Order tu i order tam,

Drugie tyle w domu mam…

Zaczepiany przez satyryków Piłsudski był ciekaw, jak wygląda jego lalka. Kiedyś przed spektaklem zajrzał za opuszczoną kurtynę. Jeśli wierzyć pamiętnikarzowi, zagrodził mu drogę szopkarz:

Nie wolno patrzeć! Inaczej nie będzie śmiesznie!

Marszałek gniewnie poruszył wąsami i wycofał się bez słowa. No, ale to był Piłsudski.

Herbatki w Belwederze, połączone z występami dla jego lokatora, odbywają się dzisiaj znowu. I bardzo dobrze. Może ambicja, by być zaproszonym, sprawi, że podniesie się poziom żartów, literacka polszczyzna zastąpi język estrady – grypserę, pointy nie będą bluzgami i wyzwiskami – ten matoł, ów łże-eliciarz, tamten zdrajca i ruski pachołek.

Tak rozumianą satyrę zostawmy autorom pisemka „Pinezki”, Zyziom z „Gazety Polskiej”, humorystom uprawiającym internetowy hurt i tandetal.

Polityka 27.2011 (2814) z dnia 28.06.2011; Felietony; s. 88
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną