Archiwum Polityki

Bazooka zza oceanu

Środowy szczyt w Brukseli miał zakończyć kryzys w strefie euro. Ale zamiast „wielkiej bazooki”, której domagał się brytyjski premier David Cameron, Europa wyciągnęła trzy pistolety i postraszyła amunicją, której nikt nie widział. Przypomnijmy, co ustalono: Grecja otrzyma od strefy euro drugi pakiet ratunkowy na kwotę 100 mld euro, banki darują jej połowę wartości posiadanych obligacji i zostaną dokapitalizowane kwotą 106 mld euro, a Europejski Fundusz Stabilności Finansowej (EFSF) będzie ubezpieczał inwestorów od ewentualnych strat na obligacjach Włoch i Hiszpanii. Ma ich to zachęcić do kupowania długu tych państw, a tym samym ocalić rdzeń strefy euro przed kryzysem, który spustoszył już jej peryferia.

Giełdy zareagowały na wynik szczytu wzrostami, ale głównie za sprawą odbicia kursów europejskich banków, które uniknęły groźby większych strat w razie pełnej niewypłacalności Grecji i otrzymały obietnicę dodatkowego kapitału. Znacznie mniej optymistyczna była reakcja rynku obligacji, gdzie powinno było dojść do spadku oprocentowania długu zagrożonych państw. Tymczasem już w piątek Włochy były zmuszone sprzedać nowe obligacje za rekordowe 6,08 proc., jak wylicza „Financial Times” – o 0,2 proc. więcej niż przed miesiącem. Świadczy to o tym, że inwestorzy nie wierzą, by środowy szczyt przyniósł trwałe rozwiązanie kryzysu strefy euro. I mają ku temu powody.

Pakiet dla Grecji to kolejne odroczenie nieuniknionego ogłoszenia niewypłacalności przez ten kraj, a założenie, że do końca dekady obniży on swój dług do 120 proc. PKB, jest tylko pobożnym życzeniem. Banki uciekły spod noża, ale w zgodnej ocenie rynku i Międzynarodowego Funduszu Walutowego strefa euro zaniżyła ich potrzeby kapitałowe o połowę, a wysupłanie uchwalonych 106 mld euro będzie wyzwaniem dla rządów, którym już teraz nie domykają się budżety. Najwięcej obaw budzi nowy EFSF: ubezpieczanie od strat nie wystarczy, by inwestorzy nabrali zaufania do obligacji, poza tym hipotetyczna niewypłacalność Włoch ściągnie na pozostałe kraje monstrualne zobowiązania. A to ryzyko, które trzeba wliczyć w oprocentowanie ich własnych długów.

Strefa euro staje się pułapką nie tylko finansową, ale także polityczną. Silvio Berlusconi będzie musiał złożyć dymisję, jeśli Włochy mają przyjąć pakiet reform, którego żąda od nich reszta strefy euro. Nicolas Sarkozy zapewne przegra przyszłoroczną reelekcję, bo musi rozpocząć głębokie cięcia budżetowe, by ocalić wiarygodność kredytową Francji. Rozgrywkę wygrała Angela Merkel, ale jako hamulcowy, a nie maszynista Europy. Unijny szczyt pokazał też marginalną rolę polskiej prezydencji: wszystkie ustalenia zapadały w gronie przywódców strefy euro, a pomysł Jacka Rostowskiego, by odwołać środowe spotkanie ministrów finansów całej Unii w momencie, gdy rynki szukały każdego sygnału, że do porozumienia nie dojdzie, był wpadką.

Ratunek dla strefy euro nie przyjdzie z Brukseli, tylko z Waszyngtonu, Tokio i Pekinu. W piątek zbierają się członkowie grupy G20, którzy dwa tygodnie temu postawili Europejczykom ultimatum: albo sami opanują kryzys, który zagraża światowej gospodarce, albo inni zrobią to za nich. Na szczycie w Cannes przywódcy USA, Japonii i Chin najpewniej ogłoszą, że wykładają kilkaset miliardów euro na zakup obligacji Włoch i Hiszpanii, a wtedy ich oprocentowanie zacznie rzeczywiście spadać. Merkel i Sarkozy przedstawią ten gest jako akt solidarności z Europą, ale w istocie będzie to świadectwo ich słabości. Dowód, że strefy euro nie było stać na wyciągnięcie „wielkiej bazooki” w obronie własnej waluty. A to zła wróżba na przyszłość.

O kryzysie strefy euro – wywiad z prof. Kennethem Rogoffem na s. 44.

Polityka 45.2011 (2832) z dnia 01.11.2011; Komentarze; s. 8
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną