W koalicyjnym rządzie Jarosława Kaczyńskiego wicepremier i dwaj sekretarze stanu z Samoobrony legitymowali się tylko dyplomami technika. W rządzie Donalda Tuska wszyscy ministrowie mają wykształcenie wyższe, ale kiedy zainteresujemy się ich dorobkiem zawodowym, to okaże się, że niektórzy z nich na podstawie przepisów ustawy o służbie cywilnej nie mogliby ubiegać się nawet o stanowisko zastępcy dyrektora departamentu w swoim ministerstwie. Osoby na wyższych stanowiskach w służbie cywilnej muszą mieć nie tylko tytuł magistra i kierownicze kompetencje, ale także 3-letni (a w przypadku dyrektora generalnego urzędu 6-letni) staż pracy, w tym od roku do trzech lat na stanowisku kierowniczym w sektorze finansów publicznych. Poza tym stanowiska te obsadzane są w drodze otwartego konkursu. Ministrów (polityków) wskazuje natomiast premier, a niektórych podsuwa mu koalicjant. Teoretycznie obaj kierują się kryteriami merytorycznymi, ale często ważniejsze są względy polityczne.
Zatem gdy minister z niewielkim dorobkiem zawodowym zostanie przez premiera uznany za zderzak i odwołany, może mieć spore problemy, gdyby chciał się ubiegać np. o stanowisko dyrektora w ministerstwie, którym dotąd kierował. Jeśli ktoś spoza służby cywilnej chce podjąć pracę w urzędzie państwowym, musi odbyć 4–8-miesięczną służbę przygotowawczą kończącą się egzaminem. Trzeba się sporo nauczyć i wykazać predyspozycjami do takiej pracy. By zostać szefem ministerialnej struktury – już nie.