Archiwum Polityki

Linmania

Najgorętsze sportowe nazwisko sezonu po obu stronach Pacyfiku to Jeremy Lin. Do niedawna 23-letni rozgrywający New York Knicks był urodzonym w San Francisco mało znanym absolwentem Harvardu, który od jakiegoś czasu przesiadywał na ławce rezerwowych nowojorskiego zespołu. Jednak na początku lutego, wobec serii przegranych i dotkliwych braków kadrowych, trener pozwolił mu wejść na boisko. Lin w tydzień został gwiazdą, prowadził drużynę do zwycięstw i śrubował meczowe statystyki. Wzbudził szał na wygłodniałym sportowych sukcesów Tajwanie, skąd pochodzą jego rodzice, i w Chinach kontynentalnych, skąd przodkowie jego ojca przybyli na Tajwan w 1707 r.

Rywale z NBA twierdzą, że Lin nie robi nic nadzwyczajnego, a budzi zachwyt tylko dlatego, że jest Azjatą. I na wszelki wypadek uprzykrzają mu boiskowe życie, jak w przegranym meczu z Miami, w którym zdołał rzucić ledwie 8 punktów. Lin jest też sporym kłopotem dla pekińskich cenzorów. Wychował się w bardzo rozmodlonej chrześcijańskiej rodzinie i propaganda ateistycznej ChRL musi się sporo pogimnastykować, bo Lin jednym tchem mówi o Bogu, punktach, przechwytach i zbiórkach.

Polityka 09.2012 (2848) z dnia 29.02.2012; Flesz. Świat; s. 11
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną