Archiwum Polityki

Oligarchowie i dysydenci

Jedynym sukcesem polskiej polityki wschodniej w ostatnim okresie było odesłanie przez Łukaszenkę naszego ambasadora z Mińska do Warszawy na konsultacje. Nie jest to dużo. Kraje Unii Europejskiej, na znak solidarności z Polską, wezwały swoich ambasadorów. Minister Sikorski uznał to za dowód znaczącej pozycji naszego kraju. Czy rzeczywiście gest państw Unii świadczy, że Polska jest regionalnym liderem i mocarstwem?

Na Białorusi sukcesy mamy raczej umiarkowane. A w Rosji kolejny wybór Putina, z ogromną przewagą nad pozostałymi kandydatami. Rosjanie głosowali, ale nie wybierali, na Kremlu rządzi człowiek służb, społeczeństwo obywatelskie dopiero się rodzi, demonstrantów co prawda przybywa, ale – jak widzimy w telewizji – są ostro traktowani przez policję. Realna alternatywa dla Putina wcale nie jest lepsza od niego. Trudno to wszystko uznać za sukces naszej (polsko-zachodniej) misji cywilizacyjnej i demokratyzacyjnej na Wschodzie. Cała nadzieja w Putinie, że to on skieruje Rosję na drogę demokracji, bo jak nie – to nie wiadomo, co będzie.

W polskim MSZ musi chyba panować zaduma. Na Wschód od Bugu pokazują się jaskółki, ale do wiosny daleko. Według pesymistów Putin może jeszcze rządzić wiele lat. Także marzenie Warszawy, żeby oddalić Kijów od Moskwy, a najlepiej skłócić obie stolice, dalekie jest od spełnienia.

Z tym większym zainteresowaniem zasiadłem do lektury artykułu („GW”) ambasadora Jarosława Bratkiewicza, doświadczonego dyplomaty, znawcy Federacji Rosyjskiej i okolic, obecnie dyrektora politycznego MSZ. Niestety, artykuł wymierzony jest przede wszystkim przeciwko mrzonkom „tradycjonalistów” (czytaj: pisowców) o Polsce jagiellońskiej, o przywództwie polskiego mocarstwa regionalnego, które wali pięścią w stół i ustawia wschodnich sąsiadów w pozycji „ruki pa szwam”.

„Wiara, iż kraje Europy Środkowo-Wschodniej dzień i noc wypatrują przywództwa ze strony Polski, zwłaszcza podkreślającej mocarstwowego wąsa [„mocarstwowy wąs” – niezła figura stylistyczna – D.P.], na chybotliwym zasadza się gruncie” – pisze słusznie dyplomata. Polscy tradycjonaliści – czytamy dalej – „niezłomnie zwalczają Niemcy oraz Rosję”. Wszystko to prawda, autor słusznie kpi z traktowania Niemiec jako „IV Rzeszy” i z podobnych bzdur, ale jest jedno „ale”: to nie tradycjonaliści kształtują dziś polską politykę zagraniczną. Formułują ją umiarkowani konserwatyści i realiści, przekonani, że siła Polski na Wschodzie zależy od naszej pozycji w Unii i od naszych stosunków z USA, a nie od wygrażania palcem Moskwie. Byłoby dobrze, gdyby ambasador Bartkiewicz napisał jeszcze jeden artykuł – tym razem oceniający wyniki polityki wschodniej obecnego rządu.

Niestety, na ten temat panuje kłopotliwe milczenie. Sądząc po polskich mediach, za wschodnią granicą żyją tylko oligarchowie, dyktatorzy i manifestanci. Nie ma ciekawych książek, dyskusji, ludzi, od których można się czegoś nauczyć. Profesor Bronisław Łagowski, najlepszy polski komentator polityczny, przewidywał kilka lat temu, że podział ideowy w Polsce będzie przebiegał pomiędzy „prymitywną i ślepą rusofobią »Naszego Dziennika« a poprawną, jadowitą i świadomą celu rusofobią »Gazety Wyborczej«”. Co prawda słowa te mogą być krzywdzące dla „Gazety”, ale słynne „racjonalne jądro” jednak w diagnozie Łagowskiego jest.

Najnowsze weekendowe wydania dwóch najpoważniejszych dzienników, „Gazety” i „Rzepy”, utwierdzają w przekonaniu, że na Wschodzie wielka smuta i niewiele więcej. Putin, oligarchowie i FSB (primo voto KGB) trzymają się mocno. Rustam Tariko, „klasyczny przykład rosyjskiego oligarchy” (ma najszybszą na świecie łódź motorową i inne cacuszka), wyciąga swoją kosmatą łapę po diamenty polskiej wódki – Sobieski oraz Żubrówka – i zamierza „pokazać Polakom, gdzie ich miejsce”. Widmo Tariko straszy w polskich gorzelniach, „może wziąć na celownik kolejną polską markę wódki”.

Dwie strony dalej, w tejże „Gazecie”, sławny dziennikarz i działacz praw człowieka Andrzej Poczobut daje czytelnikom panoramę oligarchów białoruskich. Jeden zaczynał od handlu bronią pozostawioną przez ZSRR, koleguje się z synami Łukaszenki, promuje produkcję alkoholu, jest właścicielem loterii pieniężnej. Drugi jest właścicielem koncernu importującego ropę z Rosji (niezły interes), inwestuje w budownictwo, podobnie jak Łukaszenka pochodzi ze wsi, „obaj lubią kosić trawę” w jednej z rezydencji prezydenta. Trzeci w tym ponurym trio to wielki producent maszyn budowlanych, senator i działacz stowarzyszenia Biała Ruś, które popiera prezydenta. Niedawno sfałszował wyniki konkursu Eurofest (przed konkursem Eurowizji), którego jest sponsorem, tak aby wygrała jego 26-letnia faworyta.

Ciemno wszędzie – co to będzie? Jedyny promyk nadziei pojawia się w artykule znanego pisarza Wiktora Jerofiejewa, który pokazuje, że Rosja jest rozdarta, podzielona na część „dolną, robotniczą, lokajską, skorumpowaną, olewającą wszystko”, gotową oddać się Putinowi bez reszty, i część górną, wykształconą, inteligencką, która rzuca Putinowi w twarz „nie”. Pisarz jest za tym, żeby obie strony się dogadały, najlepiej przy okrągłym stole.

Ponury obraz Rosji daje w „Rzepie” ceniony znawca Rosji prof. Andrzej Nowak, znany z konserwatywnych poglądów. Kraj znajduje się pod „serdeczną kontrolą” FSB, która rozrasta się w zastraszającym tempie, „siła strachu jest ogromna”, w ciągu ostatnich lat zamordowano 300 dziennikarzy, w tym Annę Politkowską w dniu urodzin Putina („Nie twierdzę, że on sobie taki prezent zamówił, ale z pewnością ktoś mu go zrobił”). Profesor maluje obraz Rosji tak ponury, że red. Mazurek pyta „czy nie ma nic, co napawałoby pana w Rosji optymizmem?”.

Dzienna dawka pesymizmu na temat naszych wschodnich sąsiadów każe się zastanowić, czy rzeczywiście wszystko idzie tam źle (poza rodzącą się opozycją), a jeśli tak, to co Polska może zrobić, skoro ma być regionalnym liderem, w którego przywództwo już chyba mało kto wierzy. Jaskółki zwiastujące poprawę stosunków, takie jak spotkania Tusk–Putin na Westerplatte i w Smoleńsku, udział Miedwiediewa w pogrzebie prezydenta Lecha Kaczyńskiego, Komisja do Spraw Trudnych, rozpowszechnianie filmu Wajdy „Katyń” w Rosji, przekazywanie dalszych tomów akt przez Moskwę – wszystko to wydaje się jakieś odległe, matowe, gdyż na co dzień dominuje smuta.

A może Polska patrzy na Wschód zbyt wąsko i pesymistycznie, żeby sama się dowartościować?

Polityka 11.2012 (2850) z dnia 14.03.2012; Felietony; s. 113
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną