Ku zaskoczeniu niektórych dostojników kościelnych (i ministra finansów) minister Boni zapowiedział, że rząd gotów jest przekonać parlament do uchwalenia nowej opcji podatkowej: 0,3 proc. odpisu z PIT na wskazany Kościół lub organizację wyznaniową. Kościół nie odpowiada „nie”, ale ma uwagi, a niektórzy biskupi oraz politycy PiS mówią wprost o ataku na Kościół (czyli „na Polskę”). Cokolwiek powiedzą trybuni prawicy, proponowana zmiana jest zaledwie małym krokiem (ale we właściwym kierunku) ku racjonalizacji stosunków finansowych państwo–Kościół. Wydaje się, że Tusk generalnie nie zamierza posuwać się dalej. Chce utrzymać status quo w – skądinąd też nieoczywistej – sprawie finansowania katechezy i uczelni katolickich z budżetu państwa.
Opcja przekazania części podatku byłaby dobrowolna (to bynajmniej nie jest jakiś podatek kościelny na wzór niemieckiego, a dopiero ten byłby u nas rewolucją). Rząd przypuszczalnie liczy tak: przychody z podatku PIT w 2010 r. wyniosły 51,4 mld zł; 0,3 proc. tej kwoty to 154 mln. Wiadomo, że nie wszyscy wpłacą, ale gdyby skorzystało z niej tylko 66 proc. podatników, na konta kościelne trafiłoby ok. 100 mln zł, czyli nawet więcej niż budżet dopłaca dziś do Funduszu Kościelnego (90 mln). Słowem, bonus. Ale czy ten rachunek jest trafny? Zakłada on gotowość Polaka katolika do wzięcia odpowiedzialności za Kościół. I taką samą gotowość mniejszości wyznaniowych. I czy nie jest to propozycja zbyt szczodra? Bo przecież istnieje już możliwość odpisu podatkowego na organizacje pożytku publicznego.
Pierwsze badanie w tej sprawie pokazuje, że Polacy nie są gotowi do wzięcia współodpowiedzialności. Większość (59 proc.) nie zamierza przekazywać ani grosza (choć to przecież nie „ich” pieniądze, lecz „państwa”), a jeszcze większa większość (65 proc.