Takiego Igora Chalupca jeszcze nie znaliśmy. Kiedy po uroczystości podpisania kontraktu zakupu spółki Mažeikiu Nafta przemawiał w kancelarii premiera Litwy, na chwilę porzucił język nowoczesnego menedżera. Nie mówił o synergii, ratingu, upstreamie. „Przejmując Możejki uniknęliśmy zagrożenia, które pojawiłoby się, gdyby zakład przejął ktoś inny” – powiedział, wyjaśniając dla pewności, że chodzi o koncerny rosyjskie. Gdyby przejęły Możejki, wykorzystałyby zakład jako przyczółek do ataku na polski rynek. Byłyby poważnym zagrożeniem dla Orlenu. Do tego nie można było dopuścić w interesie bezpieczeństwa energetycznego Polski i Litwy.
Dotychczas Chalupec zachowywał polityczną poprawność i unikał otwartego stawiania sprawy. W końcu jest skazany na współpracę z rosyjskimi koncernami, od których kupuje ropę. – To było polityczne wydarzenie, a przekaz musiał być do niego dostosowany – tłumaczy. – Przemawiałem w obecności najwyższych władz litewskich i polskich.
Chalupec przyznaje jednak, że piętnaście miesięcy, jakie wraz ze swym zespołem poświęcił na doprowadzenie do finału tej największej w polskiej historii inwestycji zagranicznej, zmieniło jego sposób patrzenia na stosunki polsko-rosyjskie. To był dla niego trudny okres. Chyba nie do końca miał świadomość, że przystępując do przetargu na zakup Możejek idzie na wojnę z Rosjanami. A co gorsza, że za chwilę będzie miał przeciw sobie także władze Polski i Litwy.
Nerwowe momenty
Wystawiony na sprzedaż pakiet ponad 53 proc. akcji litewskiej firmy należał do spółki Jukos International UK B.V. – formalnie spółki-córki zbankrutowanego rosyjskiego koncernu Jukos. To bankructwo zostało wymuszone przez Kreml za niepokorność głównego akcjonariusza – najbogatszego Rosjanina Michaiła Chodorkowskiego.