Archiwum Polityki

Popłynie jeszcze krew

W Libanie zwolennicy Hezbollahu żądają ustąpienia premiera Fuada Siniory. Od kilku tygodni tłumy demonstrują na ulicach Bejrutu. Jeśli praworządnie wybranemu premierowi puszczą nerwy, kraj stanie się wasalem Iranu.

Kiedy zginął Pierre Dżemajel, libański minister przemysłu (21 listopada 2006 r.), w kraju ogłoszono siedmiodniową żałobę. Dziesiątki tysięcy Libańczyków demonstrowały przeciw siłom politycznym, które według nich chcą pozbawić kraj suwerenności i niepodległości. Teraz, gdy flagi znów wciągnięto na szczyt masztów, przyszedł czas decydującej rozgrywki między antysyryjskim rządem Fuada Siniory a szyickimi siłami Hassana Nasrallaha, lidera Hezbollahu. Krótko po zakończeniu narodowej żałoby, 1 grudnia, również Nasrallah wyprowadził swoich zwolenników na ulice miasta. W 128-osobowym parlamencie zasiada zaledwie czternastu posłów z Hezbollahu. Siłą rzeczy fundamentaliści wolą zmierzyć się z przeciwnikiem poza oficjalnymi ośrodkami, bazując na emocjach tłumu.

Tysiące demonstrantów sprowadzonych do stolicy z całego kraju

głośno domagało się natychmiastowego ustąpienia rządu. W centrum Bejrutu wyrosło niewielkie miasteczko namiotowe. Nasrallah raz jeszcze udowodnił swoje mistrzostwo w manipulowaniu opinią społeczną. Pozostając w cieniu, na mównicę, chronioną kuloodporną szybą, wprowadził sojusznika, byłego szefa sztabu, generała Michela Aouna, lidera jedynego ugrupowania chrześcijańskiego, które popiera sojusz z Syrią. Demonstrujący nie mieli na czołach zielonych wstążek fundamentalistów muzułmańskich, nikt nie strzelał na wiwat, nie pojawiła się ani jedna żółta chorągiew Hezbollahu. Demonstranci powiewali flagami narodowymi Libanu, a z głośników płynęły dźwięki hymnu państwowego. Nasrallah pragnął udowodnić, że nie przemawia w imieniu sekty religijnej, podporządkowanej prezydentowi Iranu Ahmedinedżadowi, lecz reprezentuje istotne interesy państwa, które „zdrajca” Fuad Siniora zaprzedaje wrogim zachodnim mocarstwom.

Fuad Siniora stara się sprawiać dobre wrażenie.

Polityka 2.2007 (2587) z dnia 13.01.2007; Świat; s. 52
Reklama