Dwanaście milionów członków ofe może zostać wystawionych do wiatru. Wielu daje wyraz swemu oburzeniu na forach internetowych. Alarmują ekonomiści i twórcy reformy. Ale Anna Kalata, minister pracy i polityki społecznej z nadania Samoobrony, idzie jak czołg – projekt ustawy ma ujrzeć światło dzienne na początku 2007 r. Wspiera ją silnie wicepremier Andrzej Lepper, który nawet próbował nas przekonywać, że to przeciwnicy ZUS stoją za ujawnieniem seksafery w jego partii. Natomiast Aleksandra Wiktorow, wieloletni prezes ZUS, do nowych obowiązków już się nie pali.
Mocno krytykowane przez ekonomistów założenia nowej ustawy, przesłane teraz do konsultacji społecznych, można zawrzeć w powiedzeniu: murzyn zrobił swoje, murzyn może odejść. Prywatne ofe mają bowiem inwestować nasze pieniądze po to, żeby – w chwili przejścia członka na emeryturę – trafiły w ręce ZUS. To on, według projektu ministerstwa, będzie nam wypłacał świadczenia zarówno z I jak i II filaru.
Ma być dzięki temu taniej. Zamiast dwóch przekazów pieniężnych dostaniemy jeden. Łatwiej będzie ZUS wypełnić PIT za emeryta. Szybko też zorientuje się, że osobie, która ma wystarczająco długi staż pracy, ale zbyt małe oszczędności, musi dopłacić z budżetu. Tyle, żeby jej emerytura nie była niższa od minimalnej. To gwarantuje nam państwo.
To zasadne argumenty i – zdaniem wszystkich członków Izby Gospodarczej Towarzystw Emerytalnych – taką techniczną rolę ZUS mógłby pełnić. Ale politykom chodzi o coś innego: chcą odzyskać pełną kontrolę nad naszymi emerytalnymi oszczędnościami. Dziś mają nad I filarem, czyli ZUS. Chcą mieć nad oboma. I w tym tkwi największe niebezpieczeństwo – że pieniędzmi, jakie zarobiliśmy w ofe, będziemy musieli się podzielić z państwem. Przez cały okres emerytury zgromadzonymi w II filarze oszczędnościami ma bowiem zarządzać ZUS.