Brylanty, które jak wiadomo „są na zawsze” i bywają „najlepszym przyjacielem kobiety” za sprawą filmu „Blood Diamond” i sugestywnej roli Leonardo di Caprio zaczęły się ostatnio kojarzyć dużo gorzej. Ów tytułowy krwawy brylant to żołd dla południowoafrykańskiego najemnika, który walczy w brudnej wojnie w Sierra Leone, napędzanej właśnie takimi świecidełkami. Po sukcesie w Stanach, gdzie film już zdołał popsuć interesy w diamentowej branży, właśnie wszedł na brytyjskie ekrany. I wzmógł ratunkowe operacje PR, m.in. z udziałem gwiazd Beyonce Knowles, Jennifer Lopez oraz rapera Nasa. Wcześniej zaangażował się w nie sam Nelson Mandela. Chodzi o to, żeby przekonać widownię, że generalnie diamenty robią dobrze Afryce, finansują rozwój i postęp. A brudna czy szara strefa – w Sierra Leone, Kongo czy Angoli – to absolutny margines. Stawka jest olbrzymia, bo światowy rynek wart jest 60 mld dol. rocznie, z tego 40 proc. przypada na koncern De Beers, który koordynuje kampanię. Ale do kontruderzenia przeszli też obrońcy praw człowieka; Amnesty International domaga się uporządkowania rynku i kontroli nad lokalnym chałupniczym wydobyciem, które stało się plagą Afryki.