Serbscy radykałowie zdobyli ponad 28 proc. głosów, ciut więcej niż w poprzednich wyborach do parlamentu, ale mniej niż się spodziewano. Radykałowie (których lider Vojisław Szeszelj przebywa w haskim więzieniu) nie chcą sądzenia Serbów przez międzynarodowy trybunał, nie zgadzają się na oderwanie Kosowa od Serbii i przyznanie suwerenności tej prowincji. Idą pod prąd tego, co chciałaby wymusić Bruksela, a ich popularność rośnie proporcjonalnie do międzynarodowych żądań i odsuwającej się perspektywy szybkiej integracji z UE. Na szczęście tuż za radykałami ulokowali się demokraci z Partii Demokratycznej prezydenta Borisa Tadicia. A na trzeciej pozycji znalazła się Demokratyczna Partia Serbii premiera Vojisłava Kosztunicy. Radykałowie nie są więc w stanie sami wyłonić premiera i utworzyć rządu, nawet gdyby weszli w koalicję z socjalistami z SPS, którzy zdołali przekroczyć próg wyborczy. Taką szansę mają natomiast obie partie demokratyczne, które zapewne utworzą koalicję z liberałami, czwartym ugrupowaniem, które weszło do Skupsztiny. Jest więc nadzieja na utrzymanie prozachodniego kursu i dokończenie reform gospodarczych, choć przed politykami trudne zadanie powołania premiera i utworzenia zwartej programowo koalicji.