W poprzednim numerze „Polityki” zamieściliśmy wywiad z reżyserem „Królowej” Stephenem Frearsem. Wprawdzie z przyznawanych ostatnio Złotych Globów żaden nie trafił w jego ręce, ale nagrodzono scenarzystę i przede wszystkim aktorkę Helen Mirren, która za rolę w tym filmie dostała już kilkanaście nagród, a najważniejsza, czyli Oscar, jeszcze na nią czeka. Brytyjscy aktorzy potrafią doskonale odtwarzać na ekranie swych historycznych władców, tym razem jednak zadanie było trudniejsze – Mirren gra królową Elżbietę II, monarchinię żyjącą. Wybitna aktorka nie próbuje być Elżbietą, choć bezbłędnie odtwarza pewne jej gesty, sposób poruszania się, przemawiania. Stara się natomiast dotrzeć do skrywanych uczuć królowej, pokazać, jak przeżywa w samotności wielki dramat. Moment, w którym zaczyna się film, jest dla brytyjskiej korony wyjątkowo trudny. Z Paryża donoszą, iż zginęła księżna Diana. Sytuacja przypomina dramat niemal w antycznym stylu: stara królowa, strażniczka odwiecznej tradycji, a po drugiej stronie młoda, jeszcze bardziej uwielbiana po śmierci niż za życia Diana, nazywana przez sprzyjające jej media królową ludzkich serc. Pierwsza reakcja pałacu jest defensywna: rodzina królewska wyjeżdża do rodowych posiadłości, gdzie urządza się polowania, aby zapewnić rozrywkę (!) dzieciom Diany i Karola. (W tej części filmu jest genialna scena, w której królowa spotyka jelenia, na którego trwa nagonka, i próbuje go uratować). Wielka Brytania jest w szoku. W sukurs Elżbiecie II przychodzi debiutujący wówczas (1997 r.) premier Tony Blair, dzięki któremu zmienia zdanie – zmarłej oddany zostanie należny jej hołd. Elżbieta II ustępuje, ale nie przegrywa.