Paweł Walewski: – Czy komórki macierzyste rzeczywiście są przyszłością w leczeniu nowotworów krwi?
Mariusz Ratajczak: – To już teraźniejszość. Hematologia pierwsza poznała się na ich cudownej właściwości różnicowania się w nowe tkanki. Przeszczepy w leczeniu białaczek to najlepszy przykład, bo ze szpiku pozyskujemy komórki, które same przekształcają się w białe i czerwone krwinki. W ślad za transplantacjami szpiku, komórki macierzyste znalazły zastosowanie w regeneracji uszkodzonych kości i leczeniu oparzeń.
Doświadczeń z hematologii wciąż nie udaje się przenieść do kardiologii lub neurologii, by w ten sposób leczyć zawały serca, udary mózgu albo regenerować rdzeń kręgowy.
Podejmuje się już próby, także w Polsce, leczenia za pomocą komórek macierzystych zawałów serca. Nadal jednak nie wiemy, na czym polega mechanizm działania: czy to same komórki zastępują uszkodzone elementy mięśnia sercowego i wytwarzają nowe tętnice wieńcowe, czy też tylko wydzielają czynniki wzrostowe stymulujące powstawanie tych naczyń, co byłoby efektem pośrednim. Z sercem i układem nerwowym jest ten problem, że ich tkanki regenerują się dużo wolniej niż krew lub naskórek.
A zatem marzenia, by dzięki komórkom macierzystym reperować uszkodzony organizm, są zbyt wygórowane?
Niewątpliwie idziemy w tym kierunku. Świadczy o tym powstanie nowej dziedziny nazwanej medycyną regeneracyjną, u podstaw której leży zdolność komórek macierzystych do samoodnawiania. Nie wykluczam, że w przyszłości – tak jak teraz służą za fabrykę erytrocytów i limfocytów – będą regenerowały mięsień sercowy, uszkodzony udarem mózg lub produkowały komórki wydzielające insulinę.